Pai-Chi-Wo napisał(a):
Karel czy, według Twojego sposobu myślenia "Dzień świra" to też wydmuszka?
Nie bardzo widzę związek i nie bardzo rozumiem co ma do rzeczy mój "sposób myślenia", skoro mówimy o tak skrajnie odmiennych filmach. "Pręgi" to dramat obyczajowy, psychologiczne kino o miłości, emocjach itp. (w założeniu), "Dzień świra" z kolei to tragikomedia o polskim inteligencie, ale w szerszym ujęciu o Polsce w ogóle. Niektórym podoba się bardzo - i ja do nich należę - niektórym zaś mniej albo wcale. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek, kto nie jest zwolennikiem filmu Koterskiego, określał go mianem wydmuszki, bo ono zupełnie do "Dnia świra" nie pasuje. Można oceniać go różnie, ale na pewno nie jako coś z wierchu ciekawego, ładnego, a w środku pustego.
Cytuj:
Karel - a gdyby historia przedstawiona w "300 milach do nieba" lub "Domie złym" wydarzyła się np. w Bangladeszu, Nigerii, Gwatemali, USA, Australii albo we Francji... to też by ci to przeszkadzało?
To zależy od tego, czy byłbym obywatelem Bangladeszu, Nigerii, Gwatemali, USA, Australii albo Francji.
I od tego ile o sytacji danego kraju bym wiedział.
Na szczęście/niestety jestem Polakiem i oceniam ten film jako Polak. I oceniam go nisko, choć relatywnie rzecz biorąc jest to dobra filmowa robota. W tym wypadku to jednak tylko gorzej, bo gdyby to był film zupełnie nieudany, to mało kto by o nim na świecie słyszał.
Cytuj:
można mieć zastrzeżenia co do tego, że te filmy mitologizują PRL w negatywnych barwach, ale myślę, że z punktu artystycznego nie ma to żadnego znaczenia.
Oj,ma...oj,ma... "300 mil do nieba" to nie film S-F, którego akcja rozgrywa się na Księżycu. To film o Polsce, oparty na faktach, wykorzystujący w mocno dowolny sposób historię prawdziwych ludzi,szaloną wyprawę dwóch chłopców przedstawiający niczym ucieczkę z piekła albo co najmniej z obozu pracy przymusowej. Propagandowe filmy również potrafią być świetne artystycznie (vide Leni Riefenstahl), więc przekłamania i tanie granie na emocjach bardzo często ma duże znaczenie. W tym wypadku także.
Cytuj:
Poza tym zwykle nie traktuję rzeczywistości przedstawionej w różnych filmach jako coś, co jest powszechne, np. "Galerianek" czy "Sali samobójców" nie traktuję jako ogólnej diagnozy stanu polskiej młodzieży, bo wiem, że nawet jeśli te filmy również korzystają z wielu uproszczeń, to jednak pokazane w nich problemy są jak najbardziej realne. Wiele osób naśmiewa się z filmu Katarzyny Rosłaniec, bo podobno nie istnieje coś takiego jak prostytucja w supermarkecie, a czy to ma znaczenie, w jakim miejscu się ten proceder rozwija?
Musimy jednak wziąć pod uwagę o jakim gatunku filmowym mówimy. Jeżeli mamy komedię, film sensacyjny czy jakikolwiek inny film, w którym świat przedstawiony jest tylko tłem, to rzeczywiście nie ma to większego znaczenia. Jeżeli jednak mamy do czynienia z kinem obyczajowym, społecznym, niekiedy wręcz o charakterze publicystycznym, będącym - bądź starającym się być - artystycznym komentarzem do rzeczywistości i współczesnych problemów (a do takiej roli pretendują choćby wspomniane "Galerianki"), to sytuacja wygląda już zdecydowanie inaczej. Gdy ktoś, używając nowoczesnych środków wyrazu, próbujących przekonać widza, że ogląda niemal paradokument pokazuje temuż widzowi wydumany bądź nieistniejący problem i nagina rzeczywistość po to, by szokować czy osiągnąć lepszy efekt, to to jest już zdecydowanie nie w porządku.
Cytuj:
Myślę, że zachwyty krytyków nad "300 mil do nieba" brały się stąd, że ta opowieść miała wymiar uniwersalny i nie trzeba było w ogóle znać polskich realiów, żeby ją zrozumieć.
Owszem. Problem polega jednak na tym, że ja trochę jednak znam Polskie realia i patrzę na film Dejczera inaczej niż dajmy na to Francuz czy Niemiec, któremu pokazano Polskę jako więzienie, z którego małoletni zmuszeni są uciekać pod podwoziem TIR-a. Wielu Europejczyków i bez "300 mil do nieba" miało zresztą wyrobioną podobną opinię o Polsce, a ów film mógł ich w stereotypowym spojrzeniu wyłącznie utwierdzić.
Nie chciał bym zabrzmieć jak jakiś zadeklarowany socjalista i obrońca minionego systemu, bo zupełnie nie w tym rzecz. Zwracam jedynie uwagę na to, że rzeczywistość PRL-u (także ta z lat 80.) była zdecydowanie bardziej złożona, zniuansowana i wielobarwna niż to pokazali Dejczer i Smarzowski.
Cytuj:
Natomiast nie do końca rozumiem fenomen "Vabanku" - to rzeczywiście dobry, znakomicie zagrany film, ale ja fabułę odebrałem dość poważnie, jako historię sprawiedliwej zemsty za samobójstwo przyjaciela. Komediowe sceny były istotnie śmieszne (vide "pies z murzynem"), ale ja cenię ten film za coś innego, niż za sam humor... Jak myślę o "Vabanku", to widzę poważną twarz Jana Machulskiego, który postanawia pokazać zdradzieckiemu bankierowi, że przekroczył wszelkie granice...
Ja myślę o "Vabanku" podobnie. Zdecydowanie bardziej komediowa jest druga część. Pierwsza to hołd dla klasycznego kryminału, są w nim elementy pastiszu, ale jednak nie jest to komedia sensu stricto, tylko właśnie twórcze nawiązanie do dawnych kryminałów, momentami w stylu bliskim chandlerowskiemu.
Co do "Bandyty"... Tu nie jestem pewien. Ten film raczej nigdy nie był uważany za szczególnie wybitny, nie wiem więc, czy można uznać go za przeceniony. Pamiętam, że oceniano go raczej średnio i przyjęto dość chłodno, mówiąc o nie do końca wykorzystanej szansie (międzynarodowa produkcja, uznani aktorzy). Z kolei przyznanie aktorskiej nagrody w Gdyni dosyć drewnianemu Tilowi Schweigerowi przyjęto z mocno mieszanymi uczuciami i pojawiło się wiele głosów, że z polskim aktorstwem musi być nie najlepiej, skoro główną nagrodę aktorską na najważniejszym festiwalu przyznano obcokrajowcowi, który wcale nie stworzył wybitnej kreacji.