karel napisał(a):
To jest ciekawe, faktycznie. Czasem są pewne mody na jakiś typ kina (np. w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat na kino czeskie, potem rumuńskie),
Ale czeskie kino lat 60/70-tych ma rzeczywiste papiery na wielkość i nadal jest wspaniałe, choćby i moda przeminęła. Nie inaczej jest z Busterem Keatonem, czy Hasem. Dlatego są wielcy, bo ich czas się nie ima, ewentualnie ima, ale ich wkład w sztukę filmową jest niezmiennie pamiętany.
Pan Anatol napisał(a):
Podsumowując, jako że nie czytałem książki, o której mowa, może nie jestem najodpowiedniejszą osobą, aby to powiedzieć, ale chyba może być tak, że niektórzy - ja, mama Rafała czy Ingmar Bergman - późnym Kieślowskim się zachwycają albo przynajmniej go doceniają, a inni - Chojrak czy Agnieszka Holland - odbierają go jako kiczowate wydmuszki.
Gwoli ścisłości, A. Holland aż tak ostrych opinii nie wygłaszała, ale krytyczna wobec późnego Kieślowskiego zdarzało się, że była.
Myślałem, że ta książka mi wyjaśni za co Kieślowskiego kochać powinienem, albo chociaż, za co szanować. Wszyscy tam cytowani zachwycają się osobowością reżysera, że był fajny, naturalny, władczy... No fajnie, na pewno taki był, ale jak przychodzi do konkretów o robocie filmowej to już niewiele tego było. Mnie nie interesuje jego
fajność, jako człowieka, tylko
fajność jego filmów. Wydaje mi się, że liczne nagrody dawano nie za film, tylko geniuszowi, odnowicielowi kina itd., itp. Kieślowski, będąc bezsprzecznie inteligentnym gościem, sam to wręcz mówi komuś:
"Szukali guru i padło na mnie". Cały dramat jest w tym, że on dokładnie wiedział, że biorą go za kogoś innego niż był.
W wolnej chwili podrzucę kilka cytatów z książki, które mogą być nieco szokujące dla jego wielbicieli.
Pan Anatol napisał(a):
W wypadku tych filmów to cienka granica między kiczem a nie-kiczem, ta sama rzecz może być odebrana jako największa zaleta albo największa wada.
Tak może być, ale w jakimś pojedynczym przypadku, ale nie w niemal całej filmografii. To nie są kwestie lubienia, bądź nie. Są oczywiście różne potrzeby, mody itp., ale nie jest też tak, że dowolne dzieło można wywindować na szczyty, bo ileś tam osób ma dobre o nim mniemanie. Ot tak. Noż pewne rzeczy są jednak mierzalne. Ten przytoczony "Pulp Fiction" oczywiście jest (z premedytacją) kiczowaty, ale nie można mu odmówić nowatorstwa w montażu, grze aktorskiej, wreszcie w zaskakujących dialogach. Holt ma rację, po tym filmie kino było już inne, może gorsze, może lepsze, nie w tym rzecz. PF jest kamieniem milowym kina, czy nam się to podoba czy nie. Który z filmów Kieślowskiego jest choćby małym kamyczkiem? Co tam było rewolucyjnie nowego? Nadal nie wiem.
Do tej pory sądziłem, że to ja jestem w sprawie Kieślowskiego upośledzony poznawczo, ale książka Katarzyny Surmiak-Domańskiej dała mi pewne, dość słabe tropy, że może jednak niekoniecznie. Uczepiłem się ich.