Karel - a gdyby historia przedstawiona w "300 milach do nieba" lub "Domie złym" wydarzyła się np. w Bangladeszu, Nigerii, Gwatemali, USA, Australii albo we Francji... to też by ci to przeszkadzało? Ok, można mieć zastrzeżenia co do tego, że te filmy mitologizują PRL w negatywnych barwach, ale myślę, że z punktu artystycznego nie ma to żadnego znaczenia. Myślę, że zachwyty krytyków nad "300 mil do nieba" brały się stąd, że ta opowieść miała wymiar uniwersalny i nie trzeba było w ogóle znać polskich realiów, żeby ją zrozumieć.
Nieco inaczej jest w przypadku "Domu złego", gdzie widz zagraniczny nie wyłapałby np. sceny, w której milicjant rezydujący w wychodku otrzymuje do podtarcia... "Trybunę ludu". xD Ja odebrałem "Dom zły" jako emocjonujący thriller.
Poza tym zwykle nie traktuję rzeczywistości przedstawionej w różnych filmach jako coś, co jest powszechne, np. "Galerianek" czy "Sali samobójców" nie traktuję jako ogólnej diagnozy stanu polskiej młodzieży, bo wiem, że nawet jeśli te filmy również korzystają z wielu uproszczeń, to jednak pokazane w nich problemy są jak najbardziej realne. Wiele osób naśmiewa się z filmu Katarzyny Rosłaniec, bo podobno nie istnieje coś takiego jak prostytucja w supermarkecie, a czy to ma znaczenie, w jakim miejscu się ten proceder rozwija? Dla mnie np. "Galerianki" to historia dziewczyny, która próbuje odnaleźć swoje miejsce w szkolnym środowisku, co doprowadza do tragedii, gdyż trafia w obroty skrajnie materialistycznych (mówiąc eufemistycznie) koleżanek myślących tylko o pieniądzach, gadżetach i modnych ciuchach (sławetna kwestia z filmu: "Jak kupisz mi dżinsy, zrobię ci loda"). Można się oczywiście spierać nt. wartości artystycznej tego filmu, ale moim zdaniem krytyka tego filmu obraca się głównie wokół tego, czy ten film przedstawia rzeczywistość, czy też nie, co moim zdaniem nie jest aż tak ważne... Podobnie mam z filmem "Świnki" Roberta Glińskiego.
Dla przykładu opinia znanej blogerki Katarzyny Czajki (ps. "zwierz"):
"Popiół i Diament to zdaniem zwierza film wybitny bo nawet jeśli odłoży się na bok wszystkie historyczne i polityczne konteksty powstania filmu zostanie nam w rękach wspaniałe dzieło kinematografii. Zdaniem zwierza to dlatego film odniósł taki sukces na zachodzie, gdzie jest automatycznie wymieniany na liście najwybitniejszych filmów w historii.
Bo nie chodzi o komunistów, AK, sens i bezsens wojny. Dla widza ważne staja się postacie ich postawy dylematy, marzenia i smutne zetknięcie się z rzeczywistością. Widz Polski widzi swoich bohaterów w całej siatce powiązań, interpretacji i reinterpretacji. Widz zagraniczny nawet obeznany z historią widzi przede wszystkim młodych ludzi, których wojna zmieniła tak bardzo, że od początku czujemy, że nie ma już dla nich szansy".
(
http://zpopk.pl/100-dwa-zwierza-cz-6-cz ... kie-2.html)
A teraz z innej beczki - "Kiler". Jeśli chodzi o komedie, to oczywiście gusta są różne, ja np. nie mam nic przeciwko współczesnym polskim komediom romantycznym (wczoraj widziałem jedną z lepszych pt. "Planeta singli"), lubię też filmy Machulskiego i to zarówno stare, jak i nowe. Nie przepadam raczej za niektórymi próbami z lat 90. jak "V.I.P." czy "Girl Guide", ale "Deja vu" i "Superprodukcja" to moje ulubione, niezłe (choć już mniej) są też "Kołysanka" i świeżutka "Volta". Co do "Kilera" to lubię obie części, drugą chyba nawet bardziej, choć może nie zawsze trzymają one dobry poziom, np. nigdy się nie mogłem przekonać do jednego z najbardziej kultowych tekstów dotyczących biustu Katarzyny Figury. Natomiast nie do końca rozumiem fenomen "Vabanku" - to rzeczywiście dobry, znakomicie zagrany film, ale ja fabułę odebrałem dość poważnie, jako historię sprawiedliwej zemsty za samobójstwo przyjaciela. Komediowe sceny były istotnie śmieszne (vide "pies z murzynem"), ale ja cenię ten film za coś innego, niż za sam humor... Jak myślę o "Vabanku", to widzę poważną twarz Jana Machulskiego, który postanawia pokazać zdradzieckiemu bankierowi, że przekroczył wszelkie granice...
Czy "Bandyta" był przereklamowany? Nie dorównał "300 milom do nieba", ale i tak moim zdaniem był obrazem wybitnym. Co ciekawe, o ile Dejczer nie powtórzył sukcesu "300 mil do nieba", to w przypadku Lorenca stało się inaczej - przeszedł samego siebie w tworzeniu muzyki do "Bandyty". Trafionym (nie tylko pod względem marketingowym) pomysłem okazało się zatrudnienie gwiazd pokroju Postlethwite'a (to od tego momentu zacząłem kojarzyć tego aktora), ś.p. Johna Hurta, Tila Schweigera czy Polly Walker, także obsada dziecięca spisała się bez zarzutu.
No i kończąc ten długi post - "Chłopaki nie płaczą" to moim zdaniem film niezły, choć trochę przeceniany, podobnie zresztą jak "Poranek kojota" i "E=mc2", ale moim zdaniem i tak są one zdecydowanie lepsze od takich tworów Lubaszenki jak "Jest sprawa" czy "Sztos 2". A "Rejs" to dla mnie bezapelacyjne arcydzieło i uważam przeciwnie, że "Przepraszam, czy tu biją" jest już nieco gorsze, a "Uprowadzenie Agaty" to już tzw. "guilty pleasure" (wstydliwa przyjemność). W filmach krótkometrażowych takich jak "Psychodrama" czy "Korkociąg" pokazał zdecydowanie więcej talentu znanego z "Rejsu", tylko w tonacji już nie komediowej, ale dramatycznej...
A "Gwiezne wojny" były dobre, jeśli chodzi o 6 pierwszych części - część 7. pt. "Przebudzenie mocy" to były odgrzewane kotlety. To chyba wina fanów trylogii z XX wieku, którzy narzekali na trylogię z początku wieku XXI - co prawda ich argumenty są zrozumiałe (co wyczerpująco przedstawił recenzent "Pan Plinkett" w serii kilkugodzinnych recenzji na YouTube), ale producenci "Star Wars" musieli niestety wracać do korzeni i kopiować wszystko to, co już było, aby fani najstarszej trylogii nie poczuli się urażeni (zabrzmiało jak "polityczna poprawność").