Serial zbiera na razie niezbyt pochlebne recenzje. Oto jeden z głosów, autorstwa Jacka Dehnela:
Cytuj:
Pomijamy drewnianą grę, pomijamy fatalną intrygę, płaską jak stolnica, pomijamy naiwność (nikt doświadczony nie będzie chciał upchnąć w 45 minutach ekspozycji i opowieści o seryjnym mordercy zakończonej odkryciem zbrodniarza). Ale scenariusz pisało CZTERECH facetów i mogliby coś zresearchować.
Kiedy Eberhard Mock prowadzi śledztwa w międzywojennym Breslau, miasto liczy ponad pół miliona ludzi (przed samą wojną 629 tys., dla porównania dziś - raptem 6 tys. więcej). Wymyślne seryjne zbrodnie są nieco naciągane, ale możliwe. Tymczasem Kraków w roku 1908 liczył jakieś 100 tys. ludzi. W latach 90. XIX wieku było średnio bodajże 6 morderstw rocznie, z czego większość wyglądała tak, że czeladnik szewski dźgnął kogoś pilnikiem w burdzie ulicznej albo mąż zarąbał żonę siekierą. Policjant, który wytrzeszcza oczy znad wąsisk i mówi, że "Każdego dnia giną ludzie, a Kraków to najdziwniejsze miasto całego cesarstwa" zakrawa na szaleńca. Kraków jest wówczas miastem prowincjonalnym również w wymiarze zbrodni (co nie znaczy, że kryminalistyki - tu akurat jest się czym pochwalić, bo jest Leon Wachholz, do niedawna był Leon Blumenstok-Halban; żadni Skarżyńscy nie muszą pionierować). Tak czy owak, seria morderstw wzbudzała wtedy gigantyczną fascynację nawet w wielkim Londynie, a co dopiero w prowincjonalnym Krakowie, gdzie doświadczeni śledczy jakoś prześlepili ścielącego się gęsto trupa niewieściego.
Scenografia jest fatalna; nikt chyba nie zadał sobie trudu żeby sprawdzić, jak wyglądał wówczas numer hotelowy. Na pewno nie miał ścian obitych winylową tapetą typu "złotogłów z purpurą" oraz odsłoniętej wieźby dachowej. Tak wygląda nowy pokój w hotelu trzygwiazdkowym, kuszącym "urokiem dawnych dni". Pomijamy, że połowa filmu dzieje się w Stawisku odgrywającym różne miejsca, bliźniaczo do siebie podobne, ale przede wszystkim nie tak wyglądały wnętrza kawiarni, holu hotelowego, i tak dalej (bezbolesna tylko zakrystia). W Krakowie jest skąd ściągnąć stare, używane meble, a tu wszystko wygląda jak świeżo wykonane na potrzeby produkcji albo kupione w Meblach Bodzio (zestaw Retro lub Ludwik). A na palmy z IKEI w plastikowych donicach scenografka miała promocję.
Kraków ówczesny nie wyglądał jak miasto na Dzikim Zachodzie, czyli ulicówka wysypana słomą, gdzie na każdym rogu stoi wianuszek prostytutek w gorsetach i z kwieciem we włosach. Prostytutki legalne miały zakładane książeczki, nie wolno im się było napraszać (bo były za to ścigane przez policję), więc zachowywały się powściągliwie i raczej nie wystawały na ulicach (a z pewnością nie na poczesnych). To samo tyczy się strojów. Rozumiemy, że "Taboo", ale bohater "Taboo" ma porządny cylinder z bobrowego filcu, a nie nówkę-masówkę ze Skoczowa z wywiniętym po całości rondem. NAPRAWDĘ jest różnica. Nie sądzimy, żeby młodzieniec z towarzystwa w 1898 nosił brodę i przedziwną fryzurę z długich patłów, ani też kamizelki typu "Na studniówkę - DIUK!".
I wreszcie język, zachowania, zwroty grzecznościowe. Nie tak, nie tak! Ludzie sprzed stu lat to naprawdę trochę przedstawiciele innej cywilizacji: mają inne rozumienie świata, inne gesty, inne słowa, inny sposób odnoszenia się do siebie. Sens seriali czy powieści historycznych na tym po trosze się zasadza: na budowaniu nieistniejącego już świata ze wszystkimi jego składnikami. Albo się poważnie researchuje i wychodzi "Deadwood", albo się wsadza pirata Rabarbara między meble Ludwix w nadziei, że ludzie się nie skapną.
Skapną się.
Ja nie oglądałem , więc nie polemizuję, ale czytałem wiele opinii podobnych do tej powyższej. Oczywiście nie ocenia się książki po pierwszym rozdziale, ale obawiam się, że w tym wypadku istnieje dość spore prawdopodobieństwo, że kolejne rozdziały będą podobne.