Film Ryszarda Brylskiego, kompletnie zignorowany przez jury ostatniego festiwalu w Gdyni. Czy słusznie? Raczej tak, bo to nie dzieło zasługujące na wielkie nagrody, aczkolwiek także nie tak znowu złe, jak można się było spodziewać. "Śmierć Zygielbojma" to po prostu produkcja solidna i zrealizowana przyzwoicie. Choć widać tu niewielki budżet, to jednak oglądając wojenny Londyn czy Warszawę nie mamy wrażenia, że to tandetne dekoracje. Bardzo dobry jest Mecwaldowski jako Zygielbojm, Jack Roth (syn Tima) gra swą rolę z dużym poświęceniem, ale jego postaci stanowczo brak psychologicznej głębi. To zresztą główny problem całego filmu - słabo zarysowane postacie, na co wpływ ma też krótki czas trwania, bo niewiele ponad 80 minut to stanowczo za mało, by we właściwy i w pełni przekonujący sposób opowiedzieć tak dramatyczną historię. W efekcie tego dramatu w filmie Brylskiego w zasadzie się nie czuje, a szkoda. Mimo wszystko warto "Śmierć Zygielbojma" zobaczyć, bo całe szczęście nie jest to kolejna bogoojczyźniana wydmuszka o zdradzie aliantów, czego można było się trochę obawiać. 6/10.
_________________ My żyjemy!
|