Debiut reżyserski Marcina Sautera zapowiadał się ciekawie: znudzony życiem i pracą wykładowca, cierpiący - jak można się domyślać - na ciężką chorobę, ucieka w świat literackiej fikcji. Większość filmu rozgrywa się w mocno onirycznej rzeczywistości nocnego miasta, a bohaterowie ze świata realnego mają tu swoje dość przekorne odpowiedniki. Można się zastanawiać czy owo nocne i ponure miasto grane przez Bydgoszcz to wytwór wyobraźni głównego bohatera, wymyślony przez niego literacki świat. A może to wizja jego syna, któremu ojciec opowiada o książce i gangsterskich filmach? Niezależnie od interpretacji nie zmienia się jedno - "Miasto" to film nieudany, męczący i pretensjonalny. W paru momentach przysnąłem, co mi się na polskim kinie nie zdarza... Film w poetyce snu trzeba umieć zrobić. Sauter nie potrafił, w związku z czym powstała rzecz nudna i niestrawna. Miał być swego rodzaju hołd dla kina noir i dawnych gwiazd wielkiego ekranu, a wyszła karykatura. Topa cierpi przez 80 minut, a widzowie wraz z nim. Pozostali aktorzy nie mają co grać i w zasadzie mogliby być zastąpieni przez hologramy. Niezłe są zdjęcia Piotra Rosołowskiego, którego nocna i nieprzyjazna Bydgoszcz ma niewątpliwe swój klimat. W epizodzie pojawia się od dawna nieobecny w kinie Stanisław Tym. I to tyle dobrego. 3/10
_________________ My żyjemy!
|