Faktycznie, Pawlikowski jako Eichmann to mogło być coś... Z drugiej strony aktor ten miał bardzo wyrazistą osobowość, zdecydowanie bardziej wyrazistą niż osobowość postaci, którą miał zagrać, więc możliwe, że stworzyłby bohatera znacznie ciekawszego niż pierwowzór. W każdym razie - pomysł z pewnością był interesujący.
Swoją drogą, Munk w chwili śmierci był moim równolatkiem. Straszna szkoda, że odszedł tak wcześnie, bo z pewnością był jednym z najbardziej utalentowanych polskich reżyserów. Trzeba jednak przyznać, że jak na swoje niezbyt długie życie i tak stworzył wiele. W zasadzie każdy film, który nakręcił, to poziom jeśli nie mistrzowski to do niego zbliżony - doskonałe aktorstwo, dobrze opowiedziana historia, świetnie napisane, nie czarno-białe postacie, umiejętność balansowania na granicy komedii i tragedii, i pokazywania, jak niedaleko w życiu od jednej do drugiej... No i to, co się zawsze podkreśla: przedstawianie najnowszych dziejów Polski jako losów ludzi nie będących bohaterami, często słabych i niedoskonałych, a historii będących świadkiem, uczestnikiem, trybikiem... Mało kto w naszym kinie potrafił ukazać to tak dobrze jak Munk właśnie. Może gdyby żył dłużej, stworzyłby kolejne wielkie dzieła. A może nie? Nie ma gwarancji, że przez całą zawodową karierę utrzymałby jednakowo wysoki poziom filmów. Ale to już tylko gdybanie. Na zawsze pozostanie twórcą "Eroiki", "Człowieka na torze", "Zezowatego szczęścia" i - do pewnego stopnia - "Pasażerki". Wielu reżyserów, którzy otrzymali od losu znacznie więcej czasu niż Munk, mogłoby jedynie pomarzyć o takim dorobku.