Pod koniec zeszłego roku, czyli całkiem niedawno miałem okazję zobaczyć ,,Sztukę kochania" w reżyserii Marii Sadowskiej. Mniej więcej po 1/3 filmu zacząłem się zastanawiać, gdzie ja już to widziałem. Krzysztof Rak - to nazwisko, właściwie wniosek wysnułem po pewnym czasie, bo niewątpliwie scenarzysta który wypłynął na szerokie wody przy okazji filmu o profesorze Zbigniewie Relidze bardzo odcisnął swoje piętno i w tym wypadku. Dużo wspólnego mają obie te pozycje, przede wszystkim podobna metoda na opowiedzenie historii i postacie głównych bohaterów - pionierzy, nie specjalnie rozumiani w swoim środowisku, przepychający się z aparatem państwowym który jest nad nimi. Tak jak w przypadku ,,Bogów" tutaj również sprawnie i efektownie prowadzą nas twórcy przez życie Michaliny Wisłockiej na zmianę serwując nam to taki zawieszony, trochę smutny lejtmotyw, to dawne przeboje z epoki. Publiczność przyjęła film dobrze - co chyba zresztą najważniejsze - niby wszystko zagrało, a jednak w Gdyni ,,Sztuka kochania" prawie niezauważona, szczególnie gdy spojrzymy na nagrody. Zbyt mocna konkurencja, czy może tak zwane kino środka( termin ten często padał przy okazji wspomnianego wcześniej filmu "Bogowie") w jakie wydaje mi się celuje film Sadowskiej i Raka, tym razem kinem środka stał się zbyt dosłownie, a sama formuła tak szybko przestała działać na krytykę. Jeśli chodzi o to drugie to chyba nie do końca tu jest problem, bo Łukasz Palkowski ze swoim ,,Najlepszym" znowu w czubie festiwalu, choć tym razem bez najważniejszych laurów. Nie rozstrzygniemy chyba w tym momencie czym kierowali się gdyńscy jurorzy nie zauważając ,,Sztuki kochania". Za to ja pozwolę sobie zadać pytanie czy taka powtórka z rozrywki, to był najszczęśliwszy pomysł na przybliżenie nam postaci pani doktor, od której słyszymy w filmie ,,ale artyści trochę koloryzują" i mnie właśnie przede wszystkim uderzyła ta feeria barw jaka mamy w filmie. Trochę zbyt cukierkowa w moim odczuciu, nie oddająca siermiężności PRL-u, co w zderzeniu z tym co niosła "rewolucja seksualna" proponowana przez bohaterkę mogło by stworzyć dużo większy kontrast, a tak jakoś się rozmywa cały ten trud z wydaniem przez nią dzieła jej życia i w ogóle cała ta rewolucyjność . Polska w filmie Sadowskiej i Raka jawi się kolorowo, radośnie, nie wygląda na jakąś zacofaną część kontynentu, więc wcale nie tak trudno zrozumieć partyjnych sztywniaków którzy nie kwapią się żeby wydać książkę tej "baby" jak o niej mówią między sobą. Jakoś niepolska ta Polska. Wrażenie nierealności świata przedstawionego potęgują jeszcze te co chwila wystrzeliwane z ust bohaterów bon moty, w szczególności samej Wisłockiej. Odnoszę wrażenie, że w naszym kinie trwa od pewnego czasu jakaś swoista konkurencja kto więcej tego rodzaju błyskotliwych tekstów umieści w swoim filmie. Jakby twórcy nie wierzyli że normalne, zwyczajne, zdania będą wystarczające dla współczesnego widza. ,,Bez orgazmów nie ma "Sztuki kochania" " powiedziała do postaci granej przez Barcisia główna bohaterka, a autorom filmu przyświecało chyba - bez bon motów nie ma naszego filmu. Broni się ,,Sztuka Kochania" jako przystępna opowieść obrazkowa o części życia Michaliny Wisłockiej, ale czy dowiadujemy się czegoś ciekawego o tamtych czasach, czegoś ciekawego o kondycji i poziomie edukacji seksualnej przeciętnego polaka. Niespecjalnie moim zdaniem, raczej zewnętrzny opis i to grubą kreską, kilka skeczy i tyle...a szkoda bo można było spróbować pokusić się o głębszy psychologiczny obraz zarówno samej Michaliny Wisłockiej jak i jej pacjentów/mieszkańców krainy zwanej PRL...
Moja ocena - 5,5/10
_________________ ...nie profesor, tylko satyr..
|