Osobiście zawsze bronię telenoweli jako gatunku telewizyjnego. Choć sam nigdy nie oglądam, nie jestem w stanie wciągnąć się w coś co leci tak długo, zbyt niecierpliwy na to jestem i nie interesują mnie jako widza jakieś rodzinne dzieje. Ale bronię z dwóch powodów - po pierwsze dlatego, że jest spora kategoria widzów, dla których telenowela jest atrakcyjną propozycją, a jako człowiek o poglądach kapitalistycznych uważam, że należy dostarczyć produktu, na który jest zapotrzebowanie. Po drugie zaś dlatego, że telenowela, mająca nieraz kilka tysięcy odcinków i obok głównych ról tysiące epizodów - jest znakomitym miejscem zarobkowania dla aktorów, którzy nie mają statusu gwiazd, a też muszą z czegoś żyć. Innymi słowy - aktorzy mają na chleb, a pewna kategoria widzów otrzymuje pożądany produkt. I wilk syty, i Manchester City, jak mawia moja znajoma.
Robiłem ostatnio mały wywiad z Piotrem Skargą. Pytałem go o "W labiryncie", a raczej o fakt, że serial oskarżano o tandeciarstwo, o to, że jest przykładem na ściąganie z Zachodu wszystkiego co najgorsze. Skarga odpowiedział dość ciekawie, mianowicie, że także wśród aktorów wiele osób tak mówiło, po czym zmieniało zdanie gdy dostawało propozycję by we "W labiryncie" zagrać. Ale że jednak część tych oskarżeń była uzasadniona, bo początkowe odcinki naprawdę były toporne i kiepskie technicznie i drętwe aktorsko.
Oglądałem to oczywiście, wraz z rodzicami, ale muszę przyznać, że moje skojarzenie z "Labiryntem" jest dość komiczne, bo choć była to licząca sobie 120 odcinków telenowela, to najsilniej wbił mi się w pamięć sam początek pierwszego odcinka z roztrzaskaną o drzewo Skodą.

_________________
...i zdanżam na czas proszę pana!
www.mariuszgorczynski.pl