Rafal Dajbor napisał(a):
Czy przypadkiem w tej krytyce nie zachodzi jakaś idealizacja tego, co się widziało w dzieciństwie na niekorzyść tego, co się widziało już jako dorosły?
Nie wykluczone, ale i oglądając dzisiaj pomimo widocznych teraz (dla mnie oldboya) fastryg i uchybień PW i Potopu, NADAL robią one na mnie wrażenie świetnego kina przygodowego, a OiM - nie.
Rafal Dajbor napisał(a):
Zaćwilichowski w wykonaniu Kopiczyńskiego. Król Jan Kazimierz Marka Kondrata, senator Kisiel Gustawa Holoubka, książę Wiśniowiecki Andrzeja Seweryna, Kurcewiczowa Ewy Wiśniewskiej, chan Adama Ferencego...
Chyba się nie znam, ale nie robią one na mnie żadnego wrażenia. Kompletnie. Kilka dobrych nut w marnej piosence nie może być powodem zachwytów i nie mogą jej uratować.
Rafal Dajbor napisał(a):
No bez przesady. Brakuje wyrazistych ról drugoplanowych? A co ci aktorzy mieli jeszcze zrobić, by te role były wyraziste? Króliki z dupy wyciągać?
Nic nie mogli zrobić, bo to nie ich wina, tylko reżysera. Żaden z tych powyżej nie miał szansy na ikoniczną rolę Kiemlicza, Soroki, czy Janusza Radziwiłła.
Przyczyn słabości OiM jest kilka:
1. Sam tekst Sienkiewicza chyba był najsłabszy z trójcy, przynajmniej najmniej nośny dramaturgicznie dla widza w XXI wieku,
2. Recepta na udany film z lat 60-70 nie musi być udana w roku 1999. Reżyser nie znalazł odpowiedniego tonu i melodii tej opowieści, do tego kompletnie widz nie ma swojego bohatera, nie ma na kim się oprzeć! Pierwszy raz Hoffman postanowił sam napisać scenariusz i to się zemściło.
Trylogia Sienkiewicza to swoisty komiks, ale wcale nie jest go łatwo przenieść na ekran. Tam wszystkie puzzle muszą do siebie pasować, inaczej układanka się rozsypuje. Tu wiele było z innej układanki lub były w złe miejsca wsadzone. Mało tego, Hoffman nie umiał też odpowiednio natchnąć aktorów i ja im po prostu nie wierzę - widzę poprzebieranych, współczesnych ludzi.
3. Spektakularne fiasko obsadowe ról głównych i pobocznych. Tu można by esej cały napisać. Co z tego, że Hoffman użył czasem niezłych cegieł do budowy, skoro już fundamenty były koślawe i upycha je kolanem, a wszystko kupy się nie trzyma? Żenujące jest patrzeć na Zamachowskiego w butach Łomnickiego, i na jego przerażenie tą sytuacją. Z cały szacunkiem dla Kowalewskiego, ale Pawlikowski i Wichniarz zjadają go na śniadanie w tej roli. O Żebrowskim, Scorupco, czy Malajkacie już nie piszę, bo po co?
4. Braki w budżecie w takich filmach są dość bolesne. Komuna, co by o niej nie powiedzieć, dawała nieograniczony czas, ludzi, konie, wojsko itp. I to widać na ekranie.
5. Gdzie się podziała cała widowiskowość? Gdzie sceny na miarę pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim w strugach deszczu z Potopu?
5. Dostaliśmy zatem film anachroniczny, bez bohatera, bez pomysłu, bez oddechu, świeżości i polotu, który zgubił największe walory prozy Sienkiewicza: język i przygodę.
Wyszedł film nie tylko nieudany, ale nudny, co w tej kategorii filmowej jest zarzutem największym z możliwych.
Rafal Dajbor napisał(a):
W "Panu Wołodyjowskim" i "Potopie" też wcale nie było tak, że co rola to perełka. A jakimż to sienkiewiczowskim zaśpiewem mówili Perepeczko albo Teleszyński?
Obaj byli emblematycznymi przykładami tezy:
co się nie dogra, to się dowygląda.

Perepeczko jako Nowowiejski i tak niewiele mówi, a Teleszyński był przecież księciem-fircykiem wzorcowym.
Tak, może i były jakieś obsuwy aktorskie, ale w filmie, który ogląda się z zapartym tchem tego nie widać. Sam pisałem o błędzie obsadowym w osobie Gołasa w Potopie, ale on jest sekundy na ekranie i miażdżąca siła całego filmu kompletnie to przykrywa.