Obejrzałem wczoraj film "Bez końca". Cóż mogę powiedzieć - ma trochę usterek, przez które zaliczyłbym go do mniej imponujących dzieł Kieślowskiego, razem z "Blizną", co jednak nie czyni ich przecież filmami złymi czy nieudanymi. Co więcej - usterek w "Bez końca" dopatruję się raczej w scenariuszu, gdyż pozostałe elementy są właściwie bez zarzutu, a nawet powiedziałbym, że są bardzo udane - zdjęcia Petryckiego, muzyka Preisnera też nie zawodzi. Jeśli chodzi o aktorstwo, wyróżnia się zdecydowanie Labrador-Bardini, który jest też chyba najsympatyczniejszą postacią w całym filmie. Reszta aktorów też raczej solidna, choć już bez fajerwerków, aczkolwiek jest parę niezłych, mniejszych ról: Bajor, Kamas, Ferency, Barciś. Dobrze wystąpił też chłopiec, Krzysztof Krzemiński, co ciekawe bardzo podobny do Radziwiłowicza jak się dobrze przyjrzeć.
Skoro jednak skrytykowałem scenariusz, to coś napiszę o scenariuszu. Umownie podzielę go na dwa wątki - wątek polityczny i wątek obyczajowy. Robię to bez wyrzutów sumienia, bo zasadniczo nie dopatrzyłem się specjalnego zazębiania między tymi wątkami (co w sumie też można by uznać za usterkę). Bo dopatrywanie się źródła nieszczęśliwej sytuacji pani Zyro w ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce byłoby raczej nadinterpretacją. W każdym razie - wątek polityczny oceniam jako dobry, być może dzięki dużej roli, jaką odgrywa w nim postać Labradora-Bardiniego - w każdym razie widać tu jeszcze tego starego, dobrego i solidnego Kieślowskiego. W zasadzie w tym wątku nie mam nic specjalnego do skrytykowania, szkoda tylko, że nie jest to główny wątek tego filmu, bo w takiej sytuacji miałby szansę powstać bardzo dobry film polityczny.
Jako główny odbieram jednak raczej wątek obyczajowy, który moim zdaniem jest zbyt melodramatyczny i nie do końca mnie przekonuje. Widać w nim już jakieś zaczątki "późnego Kieślowskiego" - zbliżenie na Szapołowską drącą pończochę, sytuacja z wypadkiem samochodowym, ten czarny pies śledzący bohaterów - zapewne dzięki współpracy z Piesiewiczem (choć już w "Przypadku" coś tam już przebłyskiwało, ale słabo pamiętam ten film), z tym, ze jest to jeszcze niedojrzałe i nie do końca udane. Konkretniej widzę w tym wątku taki dość toporny przyczynek do "Niebieskiego", do którego w sumie jest trochę podobny pod względem schematu fabularnego.
Przyznaję, że bardzo lubię francuskie filmy Kieślowskiego (choć nie wiem, czy nie powinienem tego uważać za jakieś wstydliwe upodobanie, bo od Polaków w sumie słyszałem przeważnie niechętne opinie na ich temat), w każdym razie nie dopatruję się w nich jakiegoś filozofowania, kiczu, taniego mistycyzmu czy tandetnej metafizyki, cokolwiek to ma znaczyć. Niestety dostrzegam trochę takich elementów w "Bez końca". Może nie w takim stopniu, żeby miało to spowodować moje zażenowanie - cały film obejrzałem w sumie z przyjemnością - ale, no cóż, lepiej chyba byłoby bez nich.
Ten cały duch mecenasa Zyro - no niby Radziwiłowicz dobrze zagrał, ale ten cały zabieg to trochę jazda po bandzie szczerze mówiąc.
Druga taka sytuacja to te sesje hipnozy - jest w tym coś taniego, chociaż ta terapia odchudzająca była nawet zabawna.
Ogólnie rzecz biorąc, tą "metafizyczną" twórczość Kieślowskiego odbieram raczej jako opowieści o zwykłych życiach zwykłych ludzi, którzy doświadczają bardzo mało prawdopodobnych, ale jednak możliwych przypadków, które sprawiają wrażenie celowego działania. W każdym razie w większości nie są przywoływane żadne nadprzyrodzone byty i nie są one konieczne do wyjaśnienia wydarzeń w tych filmach. A tutaj, no cóż, pojawia nam się zjawa.
I to jest trochę mało przekonujące, tym bardziej, że jest to film realistyczny i osadzony w bardzo konkretnych realiach historycznych (bo na przykład istnienie dwóch identycznych kobiet, którym przytrafiają się podobne sytuacje, jak w "Podwójnym życiu Weroniki", też raczej nie jest wytłumaczalne bez uciekania się do owych "metafizycznych" czy nadprzyrodzonych instancji, ale ten film z kolei nie sili się specjalnie na realizm, utrzymany jest w takiej, powiedziałbym, bajkowej konwencji, dodatkowo jest jeszcze odrealniany przez tonowane zdjęcia Idziaka).
No i cóż, jakieś podsumowanie? Film oceniam jako dobry, pomimo iż trochę się rozpisałem, krytykując go.
To, o czym napisałem w tej krytyce, obniża trochę jego ogólny poziom, chociażby w porównaniu z innymi dziełami Kieślowskiego, ale nie przeszkadza za bardzo w odbiorze. Poza tym, jako przeciwwagę mamy przecież dobry wątek z Bardinim i właściwie nienaganną stronę realizacyjną. Ogólnie zatem moja ocena jest pozytywna, choć do mojego uznania sporo mu brakuje.