Jak zauważyłem, nikt na tym, ani na poprzednim forum, w zasadzie o filmie Tomasza Wasilewskiego nie pisał, więc pomyślałem, że skreślę o nim parę słów, bo akurat wczoraj była jego telewizyjna premiera.
O najnowszym dziele Wasilewskiego słyszałem sporo dobrego: że to kino w stylu i duchu Seidla, Almodovara, rumuńskiej nowej fali itp. dlatego podszedłem do seansu z dużą dozą dobrej woli i nastawiony pozytywnie. Ostatecznie jednak bardzo się rozczarowałem. Z Seidlem powinowactwa niewątpliwie pewne są, do Almodovara daleko, podobnie jak do głośnych w ostatnich latach filmów rumuńskich - przede wszystkim pod względem artystycznym, bo technicznie o podobieństwa nietrudno, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę, że zdjęcia są autorstwa rumuńskiego operatora.
Film jest niewątpliwie dobrze zagrany (Cielecka, Simlat, Chyra, Kolak), ale zimny, bezduszny, manieryczny, na nieustającym wysokim "c". Bohaterowie obnoszący na twarzach przez cały film maskę cierpienia, beznadziei i nieszczęścia bardziej mnie irytują i śmieszą niż poruszają. Podobnie zresztą jak wszechobecna na ekranie nagość (rozbierają się wszyscy główni bohaterowie bez wyjątku, niezależnie od wieku i płci), która ma widzowi uświadomić ogrom rozpaczy, samotności i bezbronności, odsłonić skrywane pragnienia i lęki ale koniec końców wydaje się chwytem mocno efekciarskim. Jeśli czegoś jest w nadmiarze, to efekt może być odwrotny od zamierzonego. Mnie nagość w "Zjednoczonych stanach..." nie szokuje i nie porusza, a zwyczajnie męczy.
Niektóre wątki są puszczone, inne przerysowane bądź nieco karykaturalne w sposób raczej przez twórców nie zakładany, choćby
.
Film Wasilewskiego jest duszny i pretensjonalny, wszyscy na ekranie cierpią za miliony, nie ma nikogo, kto byłby zadowolony z życia choć odrobinę. Czyjeś nieszczęście tylko wtedy robi wrażenie, gdy jest czymś kontrapunktowane, ukazane na jakimś tle, jeżeli zaś dostajemy wyłącznie bezmiar beznadziei, to naprawdę trudno się nim przejąć. Ja przynajmniej tak to odebrałem i doprawdy los bohaterów mało mnie obchodzi, a przecież nie tak powinno być.
"Zjednoczone stany miłości" mają znakomite zdjęcia, które stwarzają wspomniany przeze mnie klimat , i dobre role, o czym pisałem na początku. Dziwi mnie nieco ten berliński Srebrny Niedźwiedź za scenariusz, bo odbieram go jako mocno wydumany. Może po prostu taka wizja psychologiczno-społeczna Polski tuż po przemianie ustrojowej wydaje się ludziom na świecie intrygująca. Mnie nie przekonała.
Moja ocena: 5/10. W życiu bym tego nie przypuszczał przed seansem, ale oceniłem "Zjednoczone stany miłości" niżej niż pierwszy film tego reżysera, czyli "Płynące wieżowce". Debiutantowi można wybaczyć więcej, a od drugiego filmu z kolei należy więcej wymagać. Moim zdaniem Wasilewski owym wymogom nie sprostał, aczkolwiek mam świadomość, że film ma grono zwolenników - zarówno wśród krytyków, jak i widzów.
P.S. Miałem nadzieję, że kłopoty z udźwiękowieniem polskich filmów w taki sposób, by dało się zrozumieć kwestie podawane przez aktorów to już przeszłość. Niestety nie, czego "Zjednoczone stany miłości" są kolejnym przykładem.