Napis na wstępie informuje widza, iż "Film jest oparty na motywach autentycznych wydarzeń". To taki trochę szantaż wobec widza, ale niech tam.
UWAGA SPOILER:
W jakimś polskim mieście na Wybrzeżu, ma miejsce uroczyste otwarcie nowoczesnego, zrobotyzowanego i skomputeryzowanego, pełnego elektroniki zakładu przemysłowego Navar. Obecni są lokalni dygnitarze. Właścicielami zakładu jest trójka Polaków: Marek Stawski, najmłodszy Piotr Maj i trochę starszy Grzegorz Rybarczyk (Przemysław Sadowski, Robert Olech i Jarosław Kopaszewski), zaś ich partnerem biznesowym jest Duńczyk Bjørn z korporacji North Phoenix. Prokurator Andrzej Kostrzewa (Janusz Gajos) wraz z szefem Urzędu Skarbowego Mirosławem Kamińskim (Kazimierz Kaczor) z miejsca zaczynają po cichu knuć, iż otwarcie tak imponującego zakładu przez młodych ludzi musi zawierać w sobie finansowy przekręt. Kostrzewa jest częściowo motywowany urazem do ojca jednego z przedsiębiorców, dawnego dziekana Maja, z powodu którego omal nie wyleciał ze studiów w 1968 roku; pozostał wtedy na uczelni jedynie za sprawą pomocnego mu działacza studenckiego, Mirka Kamińskiego wraz z którym "zdemaskowali syjonistę profesora Maja". Skarbowiec dziwi się teraz, skąd trójka wzięła potrzebne na inwestycję kilka-kilkanaście milionów euro. Co prawda - żali się - niestety, "żyjemy w państwie prawa", ale jednak gdyby pogrzebać to kto wie … Kostrzewa i Kamiński chwytają się wątku wcześniejszego nabycia przez trzech przedsiębiorców od gminy, za zaniżoną cenę, upadłego przedsiębiorstwa Radiomet a następnie odsprzedaży go po cenie zawyżonej. Gdyby jeszcze tylko, po latach, znaleźć dowody na łapówkę zapłaconą przez nabywców … W wolnym czasie Kostrzewa jest zapalonym myśliwym, zatem przystępuje po prostu do polowania na kolejną ofiarę. Nie będzie jednak zajmował się sprawą osobiście, lecz oddelegowuje do niej młodego podwładnego nazwiskiem Kamil Słodowski (Kamil Żołądkiewicz). Sprawą, dyskretnie, interesuje się też minister (Krzysztof Gordon), który od samego początku ma namiary na "inwestora" gotowego na przejęcie Navaru. Zaczynają się pierwsze prowokacje. Przedstawiciel tajemniczego Offshore Holding nachodzi Marka w miejscu zamieszkania i usiłuje wręczyć mu łapówkę pod pozorem, iż chodzi o inwestycję. A tymczasem w ukryciu fotograf pstryka kompromitujące zdjęcia… Wreszcie, wczesnym rankiem, zamaskowani agenci CBA dokonują aresztowania trzech mężczyzn w sposób tak brutalny, jak gdyby chodziło o groźnych międzynarodowych terrorystów. W domu Marka, jego żona w zaawansowanej ciąży, na skutek szoku, traci dziecko. Mała córka Grzegorza zaś przestaje mówić. Padają ogólnikowe ale górnolotne określenia: "zanosi się na wielką aferę gospodarczą", "działanie w zorganizowanej grupie przestępczej", "pranie brudnych pieniędzy". Padają bzdurne oskarżenia: nawet nieprzyjęcie podejrzanej oferty finansowej Offshore Holding urasta do rangi "działania na szkodę spółki". Zamiast konkretów, młody prokurator używa określeń: "Przestępstwo gospodarcze na wielką skalę", "zawłaszczenie mienia znacznej wartości". Nawet określenie "wykup menedżerski" jest używane w kontekście oskarżycielskim, choć żaden przepis prawny czegoś takiego nie zakazuje. Lecz przebieg przesłuchań po zatrzymaniu i po decyzji sądu o aresztowaniu na trzy miesiące dowodzi, że Prokuratura w istocie nie ma żadnych dowodów. Jest to więc tak zwany "areszt wydobywczy", w którym zatrzymani sami mają się przyznać do swoich win. Skądinąd Marek święty nie jest, jako że notorycznie zdradzał swą żonę – ale przecież nie za to go zamknięto. By wywrzeć nacisk, prokurator Słodowski beznamiętnie informuje młodego Maja, że nie ma czego bronić, bo produkcja w Navarze i tak została wstrzymana, załoga straciła zatrudnienie, wartość akcji spadła niemal do zera. Grzegorza, człowieka głęboko wierzącego, w areszcie podtrzymuje na siłach modlitwa. Młody dziennikarz z Telewizji Echo Robert Warzecha (Krzysztof Ogłoza) otrzymuje polecenie rozpracowania medialnego sprawy. Przełożonym wydaje się, że jego reportaże będą ściśle "po linii". Prokurator wygaduje się przed dziennikarzem - który jednak okazał się nadspodziewanie dociekliwy i dąży do prawdy - że na aresztowanych uzbierały się zarzuty najrozmaitszego sortu (posiadanie broni o numerze różniącym się jedną cyfrą od numeru oficjalnie zarejestrowanego, rzekomy handel nielegalnym oprogramowaniem komputerowym) "choć nie te zarzuty stanowiły podstawę aresztowania". Gdy dziennikarz nadal docieka, Słodowski posuwa się do otwartej groźby: "Urządzę cię jak tamtych!". Maj w areszcie pada ofiarą brutalnego homoseksualnego gwałtu, czemu oczywiście zbrojni w kamery klawisze nie zapobiegają. W szpitalu więziennym chłopak próbuje popełnić samobójstwo. Pozostające na wolności żony Marka a zwłaszcza Grzegorza (Monika Kwiatkowska, Beata Ścibakówna) próbują się trzymać i walczyć. Żona Grzegorza sprzedaje posiadane przez siebie akcje Navaru, byle tylko zdobyć pieniądze na adwokata. Także siostra Piotra, Dorota, śpiewaczka operowa (Magdalena Kumorek) bez wahania poświęca się, byle brat został wypuszczony; łatwo ulega szantażowi prokuratora Kostrzewy by odsprzedała posiadany pakiet akcji uprzywilejowanych w spółce "przedstawicielowi skarbu państwa". W roli przedstawiciela Skarbu wystąpi zresztą ten sam człowiek, który wcześniej reprezentował Offshore Holding (Maciej Konopiński). Piotr, całkowicie załamany, podpisuje przyznanie się do winy i darowiznę z własnych akcji, po czym wychodzi na wolność. Lecz w domu swej siostry znów podejmuje próbę samobójczą. Adwokatka (Beata Buczek-Żarnecka), która okazuje nadzwyczajną życzliwość zonie Grzegorza w czasie kiedy szereg innych adwokatów nie podjęło się obrony, szybko objawia pazerność na milionową łapówkę, na dodatek jest też kochanką Kostrzewy. Na szczęście, z pomocą dziennikarza Warzechy, jej żądanie łapówki zostaje nagrane. Z takim dowodem, dwie żony aresztowanych udają się po współpracę do Marii Kostrzewy (Maria Mamona), żony prokuratora. Na prywatnym spotkaniu czterech mężczyzn, wspomniany wcześniej minister triumfuje: "Wyeliminowaliśmy ze społeczeństwa zdemoralizowane jednostki. Obiecuję, że wystąpię o odznaczenie panów za zasługi dla zwalczania zorganizowanej przestępczości." Młody Słodowski korzysta z okazji i otwarcie występuje z żądaniem udziału w prowizji od transakcji sprzedaży akcji Navaru dla Offshore Holding.
I oto zwrot akcji: maszyny i wyposażenie Navaru zostają zapakowane na TIR-y i wywiezione. Maszyny były bowiem wzięte na kredyt kupiecki z Danii, zaś dwaj prokuratorzy i skarbowiec nie zapobiegli na czas prawomocnemu wyrokowi polskiego sądu. Navar zatem co prawda został uśmiercony, ale ci, którzy zamierzali się na tym wzbogacić – nic z tego nie będą mieli. Po siedmiu miesiącach Grzegorz i Marek opuszczają areszt. Duńczyk Bjørn spotyka się z nimi. Jest nadal zainteresowany współpracą. "Czasy się zmieniły, lot z Gdańska do Kopenhagi trwa pół godziny. Możecie nadal mieszkać w Polsce, lecz biznes będziecie prowadzić tam, gdzie ludzi nie karze się za przedsiębiorczość i inicjatywę". Nadal rozbrzmiewają echa słów Kostrzewy dla mediów: "Organa sprawiedliwości muszą chronić państwo i obywateli przed tymi, którzy cynicznie wykorzystują luki prawne. Na szczęście już nikogo nie okradną, nikomu nie zaszkodzą." Lecz po demaskującym materiale Warzechy, nadanym w jednej z niszowych stacji telewizyjnych, w Prokuratorze następuje niewielkie trzęsienie ziemi. Tyle, że trwa ono krótko: napis na końcu informuje widza, iż Kostrzewa nadal pracuje w Prokuraturze, zaś Skłodowski wręcz awansował. Mirek Kamiński przeszedł na emeryturę, lecz nadal pracuje w rachunkowości. Po 7 latach sprawa Navaru została umorzona, a oskarżani w niej przedsiębiorcy otrzymali po… 10 tys. zł odszkodowania.
Film Bugajskiego nie jest wybitnym dziełem sztuki. Nie jest to kolejne "Przesłuchanie". Ale opowiedziany jest sprawnie. Dobrzy aktorzy też robią swoje.
Bardziej oczywiście liczy się tu oskarżycielska wymowa obrazu. Pod czyim adresem te oskarżenia? Nie tak łatwo jednoznacznie stwierdzić. Cóż, pierwsza wielka fala dętych afer prawno-gospodarczych, łącznie z aresztowaniem, na przykład, Romana Kluski, twórcy odnoszącej sukcesy firmy Optimus, miała miejsce za premierostwa Leszka Millera, kiedy działaczom SLD zdało się, że już do końca świata nikt nie zagrozi ich rządom, zatem "Hulaj dusza, piekła nie ma". Że nie wspomnę o porwaniu syna przedsiębiorcy z branży mięsnej Olewnika – bo ta sprawa nigdy nie została należycie wyjaśniona. Gwoli sprawiedliwości, skala tego bezprawia do tego stopnia przekroczyła miarę przyzwoitości, że jednak jeszcze za Millera trafiło do aresztu paru prominentnych działaczy Lewicy, na czele z niejakim Markiem Dochnalem (który z kolei sam miał przebywać w areszcie tymczasowym zdecydowanie ponad wszelkie normy przyzwoitości). Prócz skoków na kasę przez tych, którzy poczuli wsparcie polityczne, zaczęły się mnożyć przypadki nadgorliwości pomniejszych urzędniczek skarbowych. Za wykrycie oszustw podatkowych mogły one liczyć na procent od odzyskanych należności płatniczych. W niektórych miastach US-y zyskały zasłużoną renomę tępicieli przedsiębiorczości. Niejedna firma, po obciążeniu jej karami oraz dopłatami zaprzestała tam działalności a ludzie tracili pracę. Jeśli nawet po latach sąd którejś tam instancji stwierdzał brak przestępstwa i przyznawał odszkodowanie (symboliczne, ale płatne z kieszeni nas wszystkich, nie z kieszeni urzędnika), to przedsiębiorstwa z reguły od dawna już nie było. No ale przecież to nie koniec. Po rządach SLD nastąpił dwuletni okres rządów PiS i "przystawek", z ministrem Ziobrą na czele resortu Sprawiedliwości. Wtedy znów nastąpiła kumulacja aresztowań przeprowadzanych przez ludzi z bronią i w kominiarkach o szóstej rano. Albo zakuwanie w kajdanki chirurgów na sali operacyjnej...
Możemy się próbować pocieszać, że skala jawnego rabunku przedsiębiorczych przez ustosunkowanych nigdy u nas nie przybrała rozmiarów takich, jak w Rosji (vide dokument produkcji izraelskiej pt. "Grabież", który skądinąd też gorąco polecam). Mnie to jednak nie pociesza.
"Układ zamknięty" jest filmem-apelem, który zdaje się krzyczeć: "Chcemy tu kiedyś dojść do standardów skandynawskich czy anglosaskich? To i nasza mentalność musi odejść od tradycji wschodnioeuropejskiej". A tymczasem dawny komunista Janusz Gajos, którego wciąż pamiętamy jako sadystycznego ubeka, tym razem bez skrupułów morduje firmy (przepraszam Aktora za utożsamienie go z granymi postaciami). Ale, ponieważ robota filmowa jest dobrej próby – film ogląda się jak nienajgorszy thriller. Tyle, że z mocnym politycznym podtekstem.
Edit: Fragment zdradzający fabułę filmu umieściłem w dostępnym od dzisiaj tagu [spoiler]. Moviemaker
Dołączył(a): 07 cze 2016 Posty: 579
Posty na Forum KP: 629
Zastanawiałem się długo nad tym filmem co mi w nim nie pasuje, że nie za bardzo ciągnie mnie do powtórek? Po raz pierwszy obejrzałem go na dużym ekranie. Lubię tematy społeczno-polityczne z najnowszej historii w polskim filmie. Liczę na dalszy rozwój tego nurtu w polskim kinie. Czekam na film o Romanie Klusce z Optimusa. Z roku na rok czuje się, że można mówić coraz więcej. Odchodzą powoli cappo-regime dawnej struktury władzy, jeśli nie na emeryturki to z tego świata... Stary system jeszcze się broni powołując do życia marne, góra jedno kadencyjne partyjki i ruchy w obronie demokracji...
Ale odpowiedź jest prosta i jest nią raz brak rozliczenia a dwa na jakim miejscu plasuje to nasz kraj w rangingu światowym poziomu demokracji, w towarzystwie państw bardzo wysoko rozwiniętych? Smutności tego tonu nadaje końcowa wypowiedź Duńczyka Bjørna a konkretnie ostatnie jego zdanie, które nie zostało przetłumaczone na język polski. To taki mały gwóźdź do trumny naszego kraju w kwestii postrzegania nas przez zagranicznych gości. A nie są to tylko turyści ale są to w decydującej mierze pracowawcy Polaków. To jak nas jako pracowników oni traktują jest powyższego "zasługą".
Dołączył(a): 10 cze 2016 Posty: 1497
Posty na Forum KP: 2675
Hm.....pozwolę sobie zauważyć, że recenzja składająca się w 2/3 z jednego potężnego spoilera to jak podanie smacznej potrawy na pokrywie od kosza na smieci.
_________________ Film to życie, z którego wymazano plamy nudy - Alfred Hitchcock.
Hm.....pozwolę sobie zauważyć, że recenzja składająca się w 2/3 z jednego potężnego spoilera to jak podanie smacznej potrawy na pokrywie od kosza na smieci.
Film jest trzy lata stary. W związku z tym wyobraziłem sobie naiwnie, że zdradzenie zakończenia akurat bywalcom niniejszego forum – stanowić będzie spoilerowanie nie bardziej groźne niźli na przykład wyjawienie, iż pod koniec "Krzyżaków" to Polacy wygrywają bitwę. A dlaczego zaserwowałem bardziej streszczenie niż recenzję? Bo taki to właśnie jest film. On się nie prosi o fachową ocenę zdjęć, muzyki, scenografii czy montażu. On nie jest po to, by piać peany na cześć aktorów; nawet wielki Janusz Gajos nie tworzy tu bowiem wielkiej kreacji. Do czego zatem służył scenariusz? Do tego, aby scyzoryk sam się człowiekowi w kieszeni otwierał. Mnie się otworzył.
Film jest trzy lata stary. W związku z tym wyobraziłem sobie naiwnie, że zdradzenie zakończenia akurat bywalcom niniejszego forum – stanowić będzie spoilerowanie nie bardziej groźne niźli na przykład wyjawienie, iż pod koniec "Krzyżaków" to Polacy wygrywają bitwę.
Zapewniam Cię, że są dużo starsze filmy, których bywalcy Forum jeszcze nie widzieli. Przecież na tym m.in. polega bogactwo polskiego filmu. Nic się jednak nie stało!
Znaczy dokładnie tak jak prokurator Kostrzewa na filmie, tyle, że już absolutnie lege artis. Zaznaczam, wystarczy podejrzenie popełnienia przestępstwa i państwo ad hoc przejmuje firmę "w zarząd"...
Bohaterowie filmu zostali prawomocnie skazani za machlojki finansowe:
Cytuj:
Obaj biznesmeni zostali uznani przez sąd za winnych wyprowadzenia z Polmozbytu za pośrednictwem innych spółek ponad 15 mln zł oraz działania na szkodę innej spółki w wysokości 1,3 mln zł. Sąd uznał, że działali w ramach precyzyjnie zaplanowanej operacji, której głównym beneficjentem miał być nieżyjący już Witold Sz.
Dołączył(a): 10 cze 2016 Posty: 1497
Posty na Forum KP: 2675
Zespoly Filmowe SA napisał(a):
Film jest trzy lata stary. W związku z tym wyobraziłem sobie naiwnie, że zdradzenie zakończenia akurat bywalcom niniejszego forum – stanowić będzie spoilerowanie nie bardziej groźne niźli na przykład wyjawienie, iż pod koniec "Krzyżaków" to Polacy wygrywają bitwę.
Starym owszem. Ale przecież cały czas liczymy, że ściągniemy tu rzesze nowych, patrzących na nas z podziwem i szacunkiem, prawda?
_________________ Film to życie, z którego wymazano plamy nudy - Alfred Hitchcock.
Na innym forum filmowym rozwinął się osobny wątek poświęcony niedokładnemu tłumaczeniu dialogów obcojęzycznych na język polski.
Jest niedziela 20. listopada 2022. Wczoraj tj. w sobotę późnym wieczorem TVP1 HD zrobiła powtórkę filmu. Nagrałem sobie na dysk nagrywarki DVD. Niestety, z tym tłumaczeniem nic a nic się nie zmienia na lepsze. Duńczyk Bjørn powiada: 'The flight from Copenhagen to Gdańsk takes half an hour.' I napis u dołu ekranu tłumaczy to poprawnie: "Lot z Kopenhagi do Gdańska trwa pół godziny". Na szczęście żaden nadgorliwy polski lektor tego nie zagłusza, jak to się często zdarza w TVP. Następnie Duńczyk mówi: 'You can come here for weekends'. I znów polskie tłumaczenie jak najbardziej jest: "Możecie tu wracać na weekendy". Duńczyk ciągnie dalej: 'But business will be conducted from Denmark . . . '. Co się niby równa "Ale interesy będziecie prowadzić w Danii". I wreszcie wybrzmiewa sławetna druga część zdania: ' . . . where people aren't punished for ideas and entrepreneurial spirits'. I w tym ostatnim fragmencie polskiego napisu już dziwnie zabrakło. Po chwili jeden z dwóch Polaków odpowiada: 'Bjørn, we will think about it, OK?'. I oto polskie tłumaczenie napisowe wraca: "Pomyślimy o tym Bjørn, ok?" Duńczyk wyraża zrozumienie: 'Sure' (napis: "Jasne"), i kończy wzniesieniem toastu po polsku "Na zdrowie!". I to jest malutki skandalik, albowiem urwanie tłumaczenia w połowie zdania wypowiadanego przez cudzoziemca jednak cokolwiek osłabia oskarżycielską wymowę tej sceny! Cenzura wiecznie żywa.