Zgodnie z prośbą Kazimierza skreślę parę zdań o "Niewinnych czarodziejach" Wajdy, filmu, który określiłem jako oryginalny i zaskakujący.
Nie będzie to recenzja, to trochę za dużo powiedziane, poza tym nie lubię dokonywać takiej dekonstrukcji filmów, ale postaram się przypomnieć sobie moje pierwsze wrażenia i ogólnie podać jakieś elementy, na które warto moim zdaniem zwrócić uwagę.
Zacznijmy od tego, że jest to również jeden z moich ulubionych filmów Wajdy. Ustępuje właściwie tylko mojemu pierwszemu filmowi Wajdy "Wszystko na sprzedaż".
Jeżeli dobrze pamiętam, na początku film nie zachwycał mnie specjalnie, wydawał mi się trochę mało konkretny, taka typowa nowa fala. Myślałem sobie "taka mocna siódemka, może osiem". Tak naprawdę jest to przecież w dużej części film Skolimowskiego, który stworzył scenariusz, a jego klasyczne filmy z lat 60. nie przypadały mi nigdy wyjątkowo do gustu. Ale gdy Pelagia i Bazyli poznają się trochę lepiej i akcja przenosi się do jego mieszkania, wówczas zaczyna się moje ulubione, czyli rzeczy oryginalne i zaskakujące.
Otóż ogólnie rzecz biorąc lubię filmy o ludziach młodych, może dlatego, że sam jeszcze mogę się chyba do nich zaliczać, może dlatego, że często są zabawne i pozytywnie nastrajające. Niestety ich bohaterowie zazwyczaj zachowują się w sposób dość schematyczny. Tutaj zaś mamy coś zupełnie odwrotnego. Mamy dziewczynę i chłopca, którzy przychodzą w nocy do jego mieszkania. Wydawać by się mogło, że dalszy ciąg zdarzeń jest oczywisty. Ale nie tu! Dzieje się tu wiele rzeczy. Sporządzają umowę (jakże cyniczną!). Dyskutują. Grają w zapałki. Śpią. Rozwiązują krzyżówki. Smażą jajecznicę. Dzięki naszym bohaterom wszystkie te czynności nabierają wyjątkowego uroku, tak to przynajmniej odebrałem. Natomiast do oczywistości, tzn. do bezpośredniego fizycznego zbliżenia w ogóle nie dochodzi! Mamy tylko jeden pocałunek, którego zresztą wymowę zmienia nieco fakt, iż był on przewidziany w umowie.
Cała młodzieńcza skłonność do drugiej osoby, zarówno jej aspekt fizyczny jak i psychiczny/duchowy, zostaje zamaskowana pod postaciami tych wszystkich banalnych, choć nieoczywistych czynności. Może to świadczy o jakimś cynizmie bohaterów, może o ich nieporadności w tych sprawach, może o pragnieniu jakiejś relacji głębszej niż tylko przelotne relacje czysto fizyczne. Myślę, że właśnie ten zabieg stanowi siłę całego filmu.
Natomiast z tego co wiem, sam Wajda za tym filmem nie przepadał, jako za najmniej politycznym z jego filmów (mnie to akurat pasuje
). Poza tym dość krytycznie oceniał z perspektywy czasu obsadę. Jego wątpliwości podziela też chyba duża część dzisiejszych odbiorów. Akurat ja nie wyobrażam sobie tego filmu z innymi aktorami, natomiast faktycznie chyba trzeba się do naszych bohaterów przyzwyczaić.
Bo faktycznie tleniony Łomnicki z początku wydaje się dziwny (szczególnie gdy pamięta się go głównie w roli Pana Michała), a do tego mamy jeszcze dość specyficzną intonację głosu Krystyny Stypułkowskiej, która jednak moim zdaniem jest bardzo odpowiednia, bo w jakiś sposób oddaje to, że ta cała sytuacja przedstawiona w filmie nie jest na poważnie, to wszystko udawanie, zgrywanie się; albo właśnie chęć cynicznego udawania, że to wszystko nie jest na poważnie, podczas gdy wewnętrzne odczucia mówią co innego. O ile do postaci Łomnickiego nie przekonałem się aż tak bardzo, to Pelagię bardzo polubiłem.
Wajda wspomniał po latach, że widziałby w tych rolach raczej Skolimowskiego i Czyżewską, co według mnie byłoby nieporozumieniem. Skolimowski jako aktor bardziej kojarzy mi się z takimi twardzielami, zresztą wystąpił w "Czarodziejach" jako bokser. Jako zblazowany miłośnik jazzu i skarpetek nie sprawdziłby się moim zdaniem. Chociaż bardzo lubię Elżbietę Czyżewską, to jednak gdyby ona wystąpiła w roli Pelagii, to powstałby zupełnie inny film, wydaje mi się, że słabszy. Stypułkowska zagrała tą rolę w bardziej zdystansowany sposób niż najprawdopodobniej zrobiłaby to Czyżewska, co daje filmowi bardziej subtelny wydźwięk.
To moje najważniejsze uwagi; oczywiście do tego wszystkiego należy dodać to, co stanowi o (świetnym) klimacie tego filmu, czyli muzyka Komedy, niezłe zdjęcia (moje ulubione ujęcie to to z Pałacem Kultury), dialogi oraz dwie rzeczy, które szczególnie lubię, czyli odniesienie autotematyczne na samym początku i ogólnie taka specyficzna nocno-poranna atmosfera.
To chyba wszystkie moje przemyślenia na chwilę obecną, jeśli jeszcze coś sobie przypomnę, będę uzupełniał.