"Wołyń" obejrzany.
W bardzo pustawej sali, niemal pustej, ale to był pierwszy seans filmu tego dnia, przedpołudniowy. 25 zł, tak apropos ostatniej dyskusji.
Co można powiedzieć tak na gorąco?
Chyba najważniejszą zaletą filmu jest to, że Smarzowski pokazuje w nim, że Wołyń 43 nie wziął się znikąd. Że Wołyń 43 miał swoje korzenie bardzo głeboko i bardzo mocno ukorzenione. Pokazuje te ziemie jako nasycone silną podskórną niechęcią, wrogością - które po spuszczeniu ze smyczy błyskawicznie przerodziły się w prawdziwą nienawiść.
Smarzowski nie zrobił tego filmu dla nacjonalistów z portalu prawy.pl . To jest film poważny, poszukujący, zastanawiający się. Bardzo łatwo było ulec pokusie i nakręcić film o sielance polskiej wsi, nagle ni z tego ni z owego zaatakowanej przez banderowskich morderców. Ale Smarzowski poszedł inną drogą i bardzo dobrze, że poszedł.
Niezwykle ważną sceną w filmie jest długa introdukcja do fabuły, czyli scena polsko-ukraińskiego wesela (bardzo dobrze nakręcona, notabene). Prostymi środkami rysuje ona to, co mieszkańcow okolic łączy, a co dzieli - a potem oglądamy to, do czego to prowadzi.
Film nakręcony jest mocną kreską, ale w odróznieniu od niektórych filmów reżysera o dziwo nie epatuje przemocą bardziej, niż to wynika z tematu. Chłodno pokazuje kolejne etapy - czas pokoju, wejscie Armii Czerwonej i NKWD i potem czas niemieckiej okupacji. Spokojnie, co nie nzaczy bezemocjonalnie, pokazuje róznorodność postaw ludzkich, niezależnie od tego, kto przynależy do jakiej nacji.
Co bardzo mi się podobało, nie pokazuje ani Niemców, ani (zwłaszcza) Ukraińców jako jednolitej masy ludzkiej żądnej krwi. Pokazuje, że w tej masie były jednostki zabijające z przekonania, z tchórzostwa, z gromadnego popędu...że byli tam (jakby to nie zabrzmiało) ideowcy oraz szumowiny służące każdemu panu po kolei. A zarazem, że byli ludzie, których stać było na zwykłe ludzkie odruchy, zawahania, opory (jedna scena kojarzy się trochę z podobną z "Ogniomistrza Kalenia"). Znakomita jest niemal całkowicie milcząca scena z udziałem głównej bohaterki Zosi i niemieckiego oddziału - nikt nic nie mówi, nikt nie pyta, wszyscy wiedzą. Czasami to podkreślanie roznych postaw wypada aż "za dobrze" do czego jeszcze wrócę. Co jeszcze istotne - Smarzowski pewne rzeczy pokazuje dość gorzko i dobitnie, z ust bohaterki np pada pod adresem oficera AK - "co to za tajna organizacja, która chce się bić z Niemcami, a nie umie nas obronić przed hołotą z widłami". Nacjonaliści skrzywią się oczywiście na scenę odwetu na Ukraińcach, zwłaszcza, że Smarzowski bez ogródek mówi, że był to często odwet kompletnie ślepy. Na pociechę powiem im, że proporcje w filmie są zachowane - nie próbuje się nikogo tu bronić, palec reżysera pokazuje wyraźnie na Ukraińców jako największych okrutników.
Smarzowski lubi operować kontrastem i zestawieniami w mechanizmie "niewinne - okrutne", pewne sceny z początku powracają w dalszych partiach filmu jako swoje okrutne karykatury - manewr ciekawy, aczkolwiek...nieskromnie to zabrzmi, ale jeślii ktoś tak jak np ja, czytał sporo o Wołyniu, niejako się tego podskórnie spodziewa, co może delikatnie psuć efekt. Nie chcę tu rzucać spoilerami, chodzi mi o sceny z wesela i z trzech takich motywów jakich się doliczyłem, jeden był dla mnie zaskoczeniem, dwu oczekiwałem i się doczekałem. Czy to wada? Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć.
Ktoś tam wczęsniej wspomniał, że 2,5 godziny rzezi to dla niego za dużo. Tyle nie ma. Okrucieństwo u Smarzowskiego róśnie powoli, od pojedynczych scen, aż do kulminacji, czyli tych piekieł Dantego, po których krąży Zosia z dzieckiem. I jest tego okrucieństwa moim zdaniem dokładnie tyle, ile trzeba - żeby wstrząsnąć, ale żeby nie zobojętnić ilością.
Aktorstwo? Tu może zaskoczę - w tym filmie gra przede wszystkim temat, scenografia, montaż i nastrój. Wg mnie wielkich kreacji aktorskich w nim nie ma. Co nie znaczy, że aktorzy grają źle - nie, grają bardzo dobrze (Jakubik, Braciak, Łabacz), ale bohater tego filmu jest zbiorowy i poszczególne osoby pojawiają się na ekranie (poza Jakubikiem i Łabacz) na stosunkowo krótko. Dobrze grają dzieci, dorzucę, bo to ciągle jest bolączka polskiego kina.
Muzyki w filmie jest niewiele, nie oceniam. Genialna jest scenografia i kostiumy, nie dziwię się, że otrzymały nagrodę w Gdyni, bo autentycznie człowiek ma wrażenie, że przenosi się w czasie.
Film jest bez happy endu, zakończenie kojarzy mi się mocno z Miastem 44, nie traktuję tego jako wady.
Filmowi dam ocenę 8,5/10.
Dlaczego nie 10 albo 9?
10 daję zwykle filmom po jakimś czasie, kiedy nie tracą nic ze swoihc walorów.
A czemu nie 9?
Bo widzę dwie wady. Pierwsza to pewne niedoróbki (albo ja to tak odbieram, może były celowymi pomysłami) scenariusza, po prostu w kilku momentach bohaterowie ratują się niejako deus ex machina, nie dowiadujemy się właściwie jak. Można by też się przyczepić pewnych drobiazgow typu dlaczego nikt nie szuka zabitego niemieckiego zołnierza, ale to już mniej istotne.
Druga sprawa to jednak pewna łopatologiczność części scen i dialogów. O ile mogę jeszcze wybaczyć te wprowadzające do tematyki filmu (w końcu do dziś na weselach rozmawia się głownie o d**ach i polityce) o tyle już np równoległe zmontowanie kazań dwóch popów (jedno z nich to ów sławny "chrzest kos i cepów") jest już manewrem zbyt naiwnym i uproszczonym jak na moją percepcję.
Aha, jest jeszcze i trzecia, ale to już się czepiam - oczywiście na koniec mamy reżyserski podpis, czyli kamerę na wysięgniku. Nie wiem czemu, ale ta hitchckokowska maniera Smarzowskiego bardzo mnie irytuje
Jako całość film bardzo polecam, należał się wołyniakom i ich potomkom. Czy będą z niego do końca zadowoleni? A licho wie, może znajdą się i tacy jak ci oprotestowujący "Bożą podszewkę" - ale nie sądzę, by ich było dużo.