„Kos”, reżyseria Paweł Maślona.
W ostatnich latach sporo się pisze, także ksiazek, o tzw ludowej historii Polski, przypominając i odkrywając na nowo rolę klasy chłopskiej w dziejach naszego państwa. Po dość długim okresie po 1989 roku, kiedy to pokpiwano ze szkolnych wypracowań o doli chłopa i w którym nagle zaczęto odkrywać wielki patriotyzm tzw wielkich rodów magnackich i arystokratycznych…następuje wyraźny zwrot przez sztag; często chyba nawet nieco przesadny, np kilka miesięcy temu oberwało się nowej wersji „Chłopów” jako za mało te ciężka dole i biedę podkreślających. Zresztą znakomitemu „1670” też się dostało za zbycie tematu żartami, w dodatku -o zgrozo - boomerskimi….
I właśnie w tym klimacie jest dość mocno osadzony „Kos” Pawła Maślony, choć to byłoby pewne spłycenie. Bo reżyser próbuje pójść dalej i pokazać dodatkowo, jak owa dola i konflikt szlachecko chłopski rzutował na historię Polski jako kraju, bytu…a wg mnie chce pokazać dodatkowo symbolicznie jak wzajemna nienawiść i jednostronna pogarda mogą rzutować nawet do tej pory, czyli w naszych czasach.
No, żeby coś takiego trafiło do szerszej publiczności, to trzeba temu nadać jakąś atrakcyjną wizualnie formę. I cóż…
Ten film klimatem, niektórymi scenami, grą aktorską niektórych postaci, sposobem filmowania i krwawymi scenami bardzo mocno skojarzył mi się z „Nienawistną ósemką” Quentina Tarantino, w nieco mniejszym z „Bękartami wojny” tegoż reżysera. Ja jestem wielkim admiratorem Tarantino, ale Quentin ma niemal tyle samo zwolenników co przeciwników, więc pewną część widzów taka forma kręcenia filmu o elementach historii Polski może jednak odstręczyć. Zwłaszcza, kiedy teoretycznie głównym bohaterem filmu jest Tadeusz Kościuszko - narodowy bohater, wbijany przez nauczycieli do głowy jako jednostka skrajnie szlachetna, wspaniała, niemal idealna. A tu w jednej z pierwszych scen szlachetna jednostka spuszcza tępemu okrutnemu szlachcicowi wp***dol „z główki”, a w innej późniejszej przyznaje, że lubi głównie mężatki…
Forma formą, ale nie do formy miałbym największe zastrzeżenia jeśli chodzi o „Kosa”. Odnoszę wrażenie, że reżyser w swoim zapale przekazania pewnych idei miejscami stworzył film za bardzo schematyczny. Szlachta jest w tej produkcji w najlepszym wypadku tępawa - tu zawsze można liczyć na Michała Czerneckiego, który bardzo ładnie zagrał szlachciurę patriotycznego ale niezbyt bystrego
notabene w scenie z nim Maślona chyba za niezbyt bystrych uważa też jednak widzów - naprawdę trzeba było się posłużyć zdaniem z „Pana Tadeusza” dla opisania karykaturalnisci planowanych przygotowań do powstania? To już wolę te „boomerskie” żarty w „1670”…No ale zostawmy dygresję - szlachta jest bezmyślnie okrutna, chciwa, upajająca się władzą na każdym kroku, wiarołomna, pełna pogardy…to jest tak naturalistycznie pokazywane, że chcąc nie chcąc aktorzy grające te role muszą trochę je przejaskrawiac. A szkoda, bo to są nieźli aktorzy - Łukasz Simlat i Piotr Pacek (znany z „Króla”).
Obsada to spory atut filmu. Braciak, Bielenia, Grochowska, Seweryn, Więckiewicz…Kto najlepszy? Trudno powiedzieć. Najbardziej to mi się podobał aktor grający czarnoskórego przyjaciela Kościuszki, Dominga - Jason Mitchell, można go było zobaczyć w filmie „Kong - Wyspa Czaszki”. Zagrał chyba kogoś takiego jak Agrippa Hull, ordynans Kościuszki, ale ujęty w bardziej familiarne formy. Z Polaków…Bielenia dobry, ale lubiący aż nadmiernie eksponować swoje szalone oczy Rutgera Hauera. Wieckiewicz…on, wiadomo, lubi trochę poszarżować . Tu robi to delikatniej niż w „Wałęsie”, mam wrażenie, że trochę naśladuje Gajosa w „Szwadronie” Machulskiego. No i do niego należy drugi najlepszy (po pewnym dialogu o cukrze) tekst w filmie:
- Ech, Paliaki, Paliaki…jak to wy lubicie mówić? „Bóg, honor, atczizna”? A czemu honor na drugim a atczizna dopiero na końcu? Ot, i wy tak o ten honor tak się zabijacie i zabijacie…jak te dzieci…i nakaniec Matuszka Rasija musi te dzieci mlekiem karmić…
Spędziłem w kinie całkiem przyjemne dwie godziny z hakiem. Ale np za mną siedziało takie starsze ode mnie małżeństwo i wydawali bardzo mało przyjazne pomruki. Widać nie podobała im się „Nienawistna ósemka”
Ale głowy do góry, jeśli ktoś lubi tak tradycyjne kino jak i tradycyjną historię.
Przed projekcją leciał zwiastun filmu „Czerwone maki” o bitwie pod Monte Cassino. Tak sadzac po nim - będzie bogoojczyznianie, propaństwowo, patriotycznie, ipeenowo, tradycyjnie, niskobudżetowo, komputerowo i jak za młodych lat…to znaczy po raz kolejny usłyszymy z ekranów te wbijana do szkolnych głów bzdurę o „otwarciu drogi na Rzym”. Aha, no i oczywiście usłyszymy, że „próbowali Anglicy, próbowali Amerykanie, próbowali Australijczycy…”. I obstawiam, że nie usłyszymy „a zdobyli Polacy między innymi dlatego, że Niemcy postanowili wycofać część sił”.
No. Tak, że spoko.