Ze sporym opóźnieniem udało mi się zobaczyć w kinie "Innych ludzi" i ze zdziwieniem (bo nie wielbię jakoś szczególnie Masłowskiej) stwierdzić, że to jedna z najciekawszych propozycji polskiego kina ostatnich lat. Mimo paru nagród na ostatnim festiwalu w Gdyni i Paszportu "Polityki" dla reżyserki, film zdecydowanie niedoceniony. Nie ma w Polsce tradycji dla takiego kina, to właściwie musical, niesiony przez raperskie monologi wyśpiewywane przez kolejnych bohaterów. Fabuła jest w dużej mierze pretekstowa, głównym bohaterem jest pracujący dorywczo, a głównie dilujący narkotykami Kamil, który marzy o nagraniu płyty, a mieszka w ciasnym mieszkaniu z matką i siostrą. Ma pracującą w Rossmanie dziewczynę, a przez przypadek nawiązuje romans z Iwoną, kobietą z innej klasy społecznej. Jego życie obserwuje i komentuje wystylizowany na Jezusa przypadkowy przechodzień.
W filmie jest mnóstwo znakomitych scen, genialnych dialogów, a przede wszystkim kreacji aktorskich. Jacek Beler został słusznie nagrodzony w Gdyni, niesłusznie za to nie zauważono naprawdę rewelacyjnej tutaj Sonii Bohosiewicz, a także kolejnego pozytywnego zaskoczenia - Beaty Kawki. Jak zawsze dobra Magdalena Koleśnik. Słabszy jest Marek Kalita, a także grająca jego kochankę Marta Ojrzyńska. Scena z Matką Boską (Justyna Wasilewska) powstrzymującą bohaterkę przed aborcją - absolutne mistrzostwo!
Oczywiście nie jest to film bez wad, wydaje się, że jest zbyt wierny Masłowskiej, to co sprawdza się w druku nie zawsze broni się na ekranie, pewne sekwencje należało ściąć, inne zmienić, słabo wypada zakończenie filmu, zbędne jest np. tak wyeksponowanie dopchniętego kolanem wątku sublokatorki Anety (Dominika Gwit). Bez wątpienia jest to jednak film dużo lepszy i bardziej nowatorski niż przechwalona swego czasu "Wojna polsko-ruska".
Moja ocena: 8/10