Dlaczego w polskich filmach źle słychać dialogi?
Z Kacprem Habisiakiem i Marcinem Kasińskim, reżyserami dźwięku i współwłaścicielami firmy Dreamsound Studio, rozmawiał dziennikarz GW Piotr Głuchowski. Udźwiękowili oni m.in. "Hejtera", "Ostatnią rodzinę", "Powidoki", "Boże ciało", "Jak zostałem gangsterem", "Jacka Stronga", "Rojsta", "Króla".
Według dźwiękowców nie jest to wina sprzętu. – Pracujemy na tym samym sprzęcie, co Amerykanie, więc przyczyna techniczna odpada – mówią.
Problem pierwszy: scenariusz – Wszystkie sycząco-szumiące zgłoski są bardzo podobne do siebie, więc trudniej je rozróżnić, przez co całe zdanie staje się niezrozumiałe dla widza. Kunszt scenarzysty polega na tym, że on projektuje tworzone sceny w wyobraźni i takie kłopoty z percepcją zawczasu przewiduje. Albo powinien czytać scenariusz żonie na tle głośnej muzyki. Żona mu może powie, czego nie zrozumiała – stwierdzają. Reżyserzy dźwięku demonstrują kilka przykładów złych tekstów i błędów wynikających ze scenariusza, np. policjant w radiowozie słucha komunikatu z chrypiącej krótkofalówki: "Znaleźliśmy ciało na wysyszyszuuuszuu…" – Od razu podpowiemy: "Znaleźliśmy ciało na wysypisku szutru". W czym tkwi błąd? Dwa zbite ze sobą szeleszczące wyrazy – "wysypisko" i "szuter" – do tego przekaz zakłócony chrzęszczeniem krótkofalówki. Lepsze byłoby zdanie: "Znaleźliśmy zwłoki na kupie kamieni" – wyjaśniają. Następna scena: nocny klub, głośna muzyka, dwóch młodych ludzi przy barze. Jeden mówi: "Stary dałmibanana…eta". Banana mu stary dał? – pyta dziennikarz. – Dał mu bana na neta, czyli prawdopodobnie wyłączył dostęp do internetu. Gdyby wyciszyć tło… – Próbowaliśmy, nie działa. Problem tkwi w niefortunnym zlepku słów, których sylaby szybko wypowiadane łączą się w naszej podświadomości w inne słowa, co całkowicie zmienia odczytany sens. Pozostaje zaprosić aktora na postsynchrony. Żeby wypowiedział to zdanie u nas, w studiu, z wyraźnymi spacjami: "bana-przerwa-na-przerwa-neta". My całe zdanie wkleimy. Ewentualnie samą końcówkę. Problem drugi: kłopoty na planie – Zacznijmy od lokacji. Asystent reżysera znalazł wspaniały pałac, gdzie będziemy kręcić. Budynek ma tę atmosferę, tylko nie zauważył, że podłogi skrzypią, a kilometr dalej co kwadrans przejeżdża pociąg. Na taką dokumentację powinien zostać zaproszony dźwiękowiec, który wypunktuje potencjalne problemy z nagraniem, doradzi rozwiązania. Brak konsultacji planu dźwiękowego to błąd oczywisty, szkolny – tłumaczą. I dodają: Gorzej jest z dykcją aktorów. Dawniej przychodzili z teatrów, więc mieli świetną emisję. Ostatni rząd na widowni słyszał dialog na scenie tak samo dobrze jak pierwszy, i wszystko bez mikrofonu. Aktor teatralny potrafi wyszeptać zdanie tak, że słychać go z 50 metrów, choć to nadal szept. Gajos to potrafi, Seweryn potrafi, Janda. Ale filmów robi się w Polsce coraz więcej, więc oni nie zagrają we wszystkich. Wchodzi pokolenie aktorów mówiących niedbale do mikroportów, którzy nie mają tej emisji głosu, o jaką się tu bijemy. Do tego wśród młodszych reżyserów panuje akceptacja dla dezynwoltury.
Problem trzeci i czwarty: kina i widzowie – Kiniarze za rzadko kalibrują akustycznie sale. Stroiciel przyjeżdża raz na kilka miesięcy, a powinien raz na kilka tygodni. Głośniki za perforowanym ekranem zbudowane są z części do tonów niskich, wysokich i średnich. Jeżeli wskutek ciągłego odtwarzania wybuchów, na przykład w filmach o przygodach Bonda, padnie część odpowiadająca za tony wysokie, to najbardziej ucierpią dialogi i głównie po polsku. Bo tracimy wszystkie szeleszczące zgłoski. – Ucho ludzkie czyści się samo. Natomiast problemem jest przyzwyczajenie do filmów z polskim lektorem oraz do brzmienia dialogów z kanałów internetowych, wiadomości TV czy podcastów. Lektor ma idealną dykcję i jest domiksowany w taki sposób, że dźwięk filmu właściwie jest tłem. Można przejść sobie do kuchni i zrobić kanapkę, a tego lektora z pokoju wciąż będziemy słyszeć i rozumieć. Programy informacyjne z kolei są nagrywane w studiach o idealnej akustyce. Do tego prezenterzy mają perfekcyjnie postawione głosy. I człowiek sobie ogląda w jadalni "Fakty" TVN, po nich włącza serial, dajmy na to: "Rojst". W kuchni gotuje się woda, kot miauczy, w drugim pokoju hałasują dzieci. "Faktom" to nie przeszkadzało, wszystko było słychać. Natomiast w serialu – nie! No i mamy pretensje… co z tymi dźwiękowcami polskimi, nie znają się na robocie? A przecież lektorka "Faktów" ma i wpięty port, i mikrofon nad sobą, studio jest wyciszone… Zaś scenę serialu nakręcono w lesie z udziałem 20 aktorów…
Źródło: Gazeta Wyborcza DF (27 I 2022). Przedruk: Angora nr 6 (6 II 2022) ss. 26-27 [wytłuszczenia moje]
|