No, to dziś byłem. I zupełnie szczerze powiem, że wyszedłem z kina zachwycony tym filmem.
Ja już parę razy wspominałem, że mnie gruba krecha i ciosy siekierą nie przeszkadzają, a wręcz je lubię. Tyle, że wbrew powszechnym już opiniom w "Weselu" jest tak, że pewne grube kawałki odłupane ową siekierą doczekują się potem zniuansowania dłutkiem, a nawet lancetem (tak, wiem, używanie lancetu do drewna to byłby durny pomysł
). W zalewie całej masy grubo ciosanych kawałków te drobniej podrzeźbione mogą umknąć, to fakt.
Chojrak przytoczył szereg opinii, z których z większością się nie zgadzam, zwłaszcza z tymi o jakiejś łopatologii. Ale najbliżej mi do opinii Tomasza Raczka. Oraz Holta.
Tak, zdecydowanie w tym filmie Smarzowski najbardziej zbliża się do Wyspiańskiego. Z tym, co pisze także przytaczany przez Chojraka Dawid Dróżdź (sam także trafiłem na jego tekst w Wyborczej) nie zgadzam się kompletnie. Nie dostrzegam tam żadnego języka wojny, ani sposobów argumentacji widzianych u skrajnej prawicy. Dostrzegam za to, że jeśli ktoś spojrzy na ów film okiem uprzedzonym, to z pewnością dostrzeże w nim co będzie chciał, włącznie z antysemityzmem, bo jest kilka scen, w których i to można zobaczyć. Proponuję jednak przypominać sobie stale nieśmiertelne słowa Gustawa Holoubka, że ważniejszy jest kontekst niż tekst, bo tekst to tylko pretekst. Byłem w kinie z moją przyjaciółką, która pokazała mi na smartfonie parę opinii. Filmowi dostaje się od tzw. prawicy za antypolskość, a od lewicy za klasizm, cokolwiek to jest, bo ja nie jestem mocny w tych lewicowych opowieściach, jak na mój konkretny i niefilozoficzny charakter - zbyt intelektualnie zawiłych. Domyślam się, że chodzi tu o jakieś poniżanie ludzi pochodzących z czegoś, co kiedyś nazywano proletariatem. Oba te zarzuty są kulą w płot. Jeśli zaś komuś się wydaje, że Smarzowski występuje tu z jakichś pozycji wyższych moralnie, wyśmiewa prostaczków z prowincji czy coś w tym stylu, to mogę powiedzieć tyle, że po pierwsze na paru wiejskich imprezach byłem i więcej nie będę, bo to właśnie tak wygląda, a po drugie takie klimaty są także i w centrum Warszawy.
Na początku filmu, gdy padły słowa o tęczowej zarazie, a jeden z bohaterów użył słów "mordy zdradzieckie" przestraszyłem się, że Smarzowski naszpikuje cały film tak prostymi odniesieniami do znanych cytatów z polskiego życia publicznego ostatnich lat. Na szczęście na tych dwóch się skończyło.
Trochę emocji wzbudziła także na naszym forum scena kopulacji z knurem. Scena, jeśli można tak nazwać dwusekundowe ujęcie, jest sensowna, uzasadniona przebiegiem akcji, a twierdzenie, że z jej powodu film Smarzowskiego przypomina filmy Vegi to jest mniej więcej coś takiego, jakby stwierdzić, że z powodu równie krótkiego ujęcia na którym biskup Mordowicz za młodu zabawia się w uległego z dominującą prostytutką - "Kler" to pornos sado-maso. Ktoś, kto stosuje takie argumenty chyba nie widział ani jednego filmu Patryka Vegi (że o niedawnej pożałowania godnej pewnej konferencji prasowej nie wspomnę
).
Aktorstwo - Więckiewicz, Kulesza, młodzi, jeszcze nieopatrzeni aktorzy, grają znakomicie. Świetny i przejmujący jest Ryszard Ronczewski jako Antoni Wilk - jego postać wprowadza dramaturgiczne uzasadnienie dla przeplatania się planów czasowych, bo to się w sensie realistycznym dzieje w jego zniszczonej już demencją głowie. Grający Antoniego za młodu Mateusz Więcławek także świetny i myślę, że po tym filmie jego kariera może znacząco przyspieszyć. Epizod Krzysztofa Kowalewskiego - poruszający, zwłaszcza, że starzejący się Kowalewski w ostatnich latach maskował swoją twarz dość bujnym zarostem. Tu zaś występuje całkowicie ogolony (z czaszką włącznie), w pełni pokazując do kamery swoją starość. Na głowie ma myckę - aktor zupełnie niedawno opowiedział o swoim żydowskim pochodzeniu i przypuszczam, że ten epizod wiele dla niego znaczył, a życie sprawiło, że stał się jego ostatnią rolą. Warto zresztą spojrzeć na jego epizod dokładniej, zwłaszcza, jeśli zarzuca się temu filmowi wyimaginowaną "antypolskość". No nic nie poradzę, że jestem fanem Roberta Wabicha i uważam, że jest mistrzem drugiego planu - tu także podobał mi się bardzo. Podobnie jak Andrzej Chyra, który znakomicie się starzeje i z aktora anty-charakterystycznego, z aktora o takiej twarzy i sylwetce, że można faceta minąć na ulicy i w ogóle na niego nie zwrócić uwagi - robi się z wiekiem aktor coraz bardziej charakterystyczny i coraz ciekawszy.
Przepraszam, jeśli ktoś się poczuje urażony, ale ja non stop żegnam artykułami odchodzących aktorów, ciągle bywam na pogrzebach i dlatego mam do tej tematyki pewien dystans - dlatego, gdy w jednej z początkowych scen Ryszard Ronczewski mówi słowa "ja niedługo umrę" nie mogłem się powstrzymać od myśli "no facet nie kłamał".
Ocena - 9/10. Dałbym nawet 10/10, gdyby nie to, że film trwa 135 minut i zawiera kilka scen cokolwiek rozwlekłych, zwłaszcza w końcówce. Moja przyjaciółka, z którą byłem na filmie, rozpłakała się na kilku scenach. Kilka innych osób w kinie także płakało. Ta moja przyjaciółka twierdzi, że takie "rozwleczone" zakończenie pozwala wyciszyć emocje, uspokoić się przed końcem filmu. Przyjmuję ten argument, ale ja nie płakałem, za to pod koniec już zerkałem na zegarek... Z kwadrans rozwlekłych scen można by wywalić bez szkody dla filmu.