Obejrzałem dziś ten film, w calkiem nieźle wypełnionej i poważnie milczącej sali.
Juz nadajac filmowi taki tytuł, Smarzowski zasygnalizował, ze ma zamiar przeskoczyc sam siebie, czyli nakrecic film lepszy lub conajmniej tak samo dobry jak wlasny film o tym samym tytule sprzed kilkunastu lat.
Czy to się udało?
Nie.
Natomiast tym razem mozna się w filmie (nie na siłę, jak poprzednio) doszukac silnej wspolnoty z dziełem Wyspiańskiego.
Akcja filmu toczy się w dwu płaszczyznach czasowych - wspolczesnie oraz w latach 30-40ych ubieglego stulecia; początkowo przemiennie, a nastepnie płaszczyzny zaczynaja sie wzajemnie przenikać i ich bohaterowie zaczynaja się pojawiać w rzeczywistosciach dla siebie równoległych....
Manewr bardzo ciekawy, ale wymagajacy od widza ogromnej koncentracji, bo sporo jest tu szybkiego montażu, a pojawienia bohaterow często bardzo krotkie - ot, jak u Wyspianskiego, parę słow, dialog i już kto inny w kadrze...
A Smarzowski zadania koncentracji nie ułatwia. Wątków jest bardzo dużo (wg mnie za dużo, zwlaszcza w czesci współczesnej), i mam wrażenie, ze w montazu wypadlo trochę scen, ktore je czynią nieco klarowniejszymi. A moze po prostu moje 50letnie ucho przeoczyło...przeuszyło?...jakiś fragment dialogu, bo sciezka dźwiękowa, jak to na polski film przystało - nagrana fatalnie.
O czym jest film? Ano o tym, ze nasza historia to nie tylko husaria, "nieliczni co dali wiele licznym" czy "Zośka i Parasol" ale też pokazany w filmie Radziłów - czyli także prymitywizm motłochu, ciemnota, krew na rękach i tym podobne atrakcje dla zwiedzających muzeum...
Muzeum? Smarzowski tak nie uważa i osobiscie sie z nim zgadzam. Stawia tezę, ze dzis duza czesc spoleczenstwa wcale nie rozni się od tamtej i w kazdej chwili byłaby gotowa do podobnych zachowań. Cóż...tak, cholera, to prawda.
Mam jednak pewien problem ze sposobami, jakimi reżyser tę tezę udowadnia.
Ktos powie - od Smarzowskiego oczekujesz subtelnych aluzji, smaczków? Hm, i tak, i nie. Bo z jednej strony wiem, ze siekiera to jego przenosny z filmu do filmu gadżet - ale tez wiem, ze na takie aluzje go stać. W nowym "Weselu" tez je mamy, bo wg mnie nie ma zadnego przypadku, ze syn glownego bohatera Igor wyglada niczym skrzyzowanie Bosaka z Sośnierzem, a okazuje się być niezłym (ocenzurowane). Ale - dominują chwyty proste, ciosy siekierą własnie a niektóre sceny sa juz jakby niemal wyjęte z filmów Vegi - a to juz jest problem....
Ten film wyszedl jakos tak malo oryginalnie i nie chodzi mi bynajmniej o poprzednie Wesele. Ale te dowody na polski antysemityzm oglądalem juz w wielu produkcjach nakręconych wczesniej. Dzieciece wierszyki przedstawione jako symbol modelowania zlych postaw od dziecka to widziałem juz w "Obywatelu", prostactwo i zacofanie jako źródlo nienawisci i zła - w "Pokłosiu"...a schematyczne jak slapstick skecze o stosunku do Murzynów to juz chyba w "Czarodzieju z Harlemu", ze sobie na małą złośliwosc pozwolę. Zbytnie popadanie w karykaturę powoduje paradoksalny efekt powątpiewania w realność pokazywanych scen. Tak to Bareja mogl uciekac przed cenzurą, ale dzis chodzi chyba o coś innego, prawda? Sorry, ale nie uwierzę, ze widok gigantycznej swastyki wytatuowanej na plecach nie wywołałby ŻADNEJ reakcji u NIKOGO z weselnikow na jakimkolwiek polskim weselu - a tu nie wywołuje, bo tak sobie wymyślil rezyser...
Ok - niektore nawet bardzo mocne uderzenia mogą się podobać. Swietne jest zestawienie dwu koscielnych kazań, genialna wg mnie rozmowa bohaterow z dwu płaszczyzn o kamerach fotograficznych, ciekawie wypada zestawienie bycia wodzirejem na weselu z byciem "wodzirejem" w organizacji pogromu (w obu rolach Jakubik, chyba celowo wygladajacy tak samo). Ale mogłoby byc tego wiecej, a wiecej jest jednak prostych schematow skojarzeniowych.
Film w zasadzie nie ma pozytywnego bohatera, najbardziej do tego idealu zbliza sie panna młoda grana (nieźle) przez Michalinę Łabacz. Ale znowu, kolejny zgrzyt jak dla mnie - co taka delikatna, wrazliwa i calkiem nieglupia dziewczyna mialaby widziec w faszyzującym prymitywnym kibolu, jakim jest pan młody?
Dobra, moze juz dosc tego znęcania się nad scenariuszem upchanym do granic wytrzymalosci (wiecie, ze nawet "duchy" Piłsudskiego, Dmowskiego i Norwida się pojawiają?). Pomowmy o reszcie filmowej roboty. Aktorstwo....
Ni ma Dziędziela, ni ma Wesela, chciałoby się napisać
Cięzar udzwigniecia filmu mial wziac na ramiona Robert Więckiewicz. Stara się. Gra naprawdę nieźle, ale jednak gdzies czegos brakuje. Moze tez za duzo chciano w tej postaci upchac? Bo czego tu nie ma....oszust, wyzyskiwacz, kłamca, okrutnik, handlarz ludzmi (?), patriarchalny mizogin....
Pozostali aktorzy na swoim normalnym poziomie - w sensie, ze Kulesza nigdy ponizej pewnego nie zejdzie a taki Robert Wabich powyzej pewnego nie podskoczy.
Ale warto by jednak wyroznic trzy sprawy:
1. ostatnia rola filmowa Ryszarda Ronczewskiego, etatowego bandyty i czarmego charaktera w rozmaitych polskich filmach z lat 50ych i 60ych, miedzy innymi w "Wilczych echach" czy "Lekarstwie na miłość". I co ciekawe - chyba najlepsza i największa. Aktor umarł podczas krecenia tego filmu. Wypadł naprawdę przejmująco.
2. Dobra rola Mateusza Więcławka, grajacego mlodszą wersję postaci odtwarzanej przez Ronczewskiego. Brawa dla castingowcow - obaj panowie senior i junior sa niezwykle do siebie podobni.
3. Ostatni występ na ekranie Krzysztofa Kowalewskiego, w drobniutkim epizodziku. Ale aktor, jako ocalaly z Holokaustu, na pewno byl z niego bardzo zadowolony.
Co mozna jeszcze napisac?
Trochę ciekawej muzyki, np interptetacja Roty w stylu przypominajacym muzykę żydowska. Bardzo duzy realizm w odtworzeniu przedwojennego malego, zapyzialego polskiego miasteczka. Oczywiscie typowe dla Smarzowskiego otwarte zakończenie i ujecie odjazdu kamery do góry - to jest juz rezyserski podpis WS, kiedys mnie irytowal manierycznoscią, dzis juz trochę zobojętniałem. Sporo obrazkow przypominajacych mi, dlaczego tak nienawidzę wesel z ich wielowódzianą kulturą i otoczką....
Film o bardzo waznym problemie. Mozna go bylo zrobic lepiej.
Ocena 7/10.