Niech nikogo nie zmyli reklama zapowiadająca ten film jako "komedię" i plakat sugerujący to samo.
Ten film to klasyczna tragikomedia, klimatami ocierajaca się o "Rzeź" Polańskiego i momentami leciutko o filmy Smarzowskiego - a zarazem swoistą metafora współczesnej Polski i podziałów w niej funkcjonujących.
Punkt wyjścia scenariusza, owszem, wydaje się być rodem z komedii - oto mamy salę weselną, na której miało się odbyć wesele pary młodej po ślubie, który jak się szybko dowiadujemy, został zerwany przez pana młodego. Rodzice w/w oczekują na resztę gości i rodziców panny młodej, w nerwowej, jak się łatwo domyślić, atmosferze... I z chwilą przybycia drugiej pary niedoszłych "teściów" zaczyna się eskalacja napięć, nerwów, pretensji, dyskusji, analiz minionych sytuacji...
W takiej sytuacji, jak u Polańskiego, ciężar powodzenia filmu spoczął oczywiście na barkach czwórki aktorów. Dwie pary rodziców tworzą Ostaszewska/Dorociński i Kuna/Woronowicz. Pierwsza para to przedstawiciele tzw "warszawki", pani ordynator okulistyki i zamożny biznesmen; druga to "Polska PiSu" - prowincjonalne, mało zamożne, żyjące "po bożemu" wielodzietne małżeństwo....
I tu zaczyna się mylenie tropów i demaskatorstwo reżysera. Oglądając stopniowe narastanie napięcia stwierdzamy, że w gruncie rzeczy aż tak bardzo się te pary nie różnią, jak by można było pomyśleć. Elokwentna Pani doktor okazuje się być mocno zabbobonną, podłomżyński dobry katolik okazuje się być negocjatorem twardszym niż biznesmen; biznesmen pozornie chłodny i cyniczny okazuje się....
Nie będę może się dalej rozpisywał, bo jednak warto powiedzieć coś o aktorach. No cóż, wg mnie Dorociński i Ostaszewska zagrali jedne z najlepszych ról w swoich karierach. Ich wspólne sceny w duecie są ozdobą filmu, obydwoje kapitalnie grają twarzami, gestami, ruchami...to kapitalne odpalanie jednego papierosa za drugim przez Ostaszewska... Oboje doskonale zagrali te stopniowe pękanie otoczek cywilizacji, to stopniowe rzucanie coraz ostrzejszych słów - notabene autorzy dialogów bardzo rozsądnie posługują się wulgaryzmami, których powoli przybywa w miarę eskalacji nerwow i gniewu bohaterów.
Kuna i Woronowicz mieli wg mnie trudniejsze zadanie - bo musieli zagrać prowincjuszy, ale bez ich karykatury i trywializowania, co jest stałą bolączką polskich filmów (komedii szczególnie...). Kuna wyszła z tego obronną ręką - stworzyła coś w rodzaju alegorii "prowincji wstającej z kolan", domagającej się choćby siłowo poszanowania swojej godności...a zarazem drapieżnej, roszczeniowej i na swój sposób cwaniackiej. Chapeau bas. Woronowicz może miejscami idzie lekko na skróty, ale summa summarum nie da się jednak powiedzieć, że jest z tej czwórki najslabszy - po prostu gra najbardziej jednak schematyczną postać w scenariuszu.
O dialogach już coś powiedziałem, ale muszę jeszcze dodać, że są - bardzo dobre. Film miejscami dzięki nich rzeczywiście robi się komediowy, w dobrym tego słowa znaczeniu. Wspomaga je praca kamery, praktycznie bez ujęć statycznych, kamera niemal bezustannie biega za bohaterami, obraca się za nimi, podąża krok za krokiem - przez co "Teściowie" w pewnym momencie budzą skojarzenia z "Weselem" Wyspiańskiego, kto wie, może i nieprzypadkowo.
Final jest mało optymistyczny, reżyser wyraźnie spisuje obecne pokolenia dojrzałych ludzi na straty - optymistycznie jednak kładąc nadzieje w pokoleniu młodszym - wg mnie diagnoza o tyle nie trafna, że to młode pokolenie wydaje się być równie zainfekowane podziałami i uprzedzeniami jak starsze.
W epizodach i rolach drugoplanowych raczej mało znani aktorzy (wyjątkiem Ewa Dałkowska) ale robiący swoje. Reżyser wyraźnie chciał uniknąć porównań że Smarzowskim, gdzie postaci drugoplanowe są często wybijające się na pierwszy plan - tu mają one stworzyć tylko, wyraziste ale jednak - tło.
Dość nietypowe piosenki weselne w soundtracku
najbardziej podobała mi się biesiadna wersja "Ring Of Fire" Casha.
Jak dla mnie "Teściowie" to póki co najlepszy polski film 2021 roku.
8,5/10.