Od bardzo, bardzo, bardzo wielu lat miałem (i mam) wrażenie, że uczelnie artystyczne stały się bytem samym w sobie, samym dla siebie, z zasadami, które sprawdzają się wewnątrz nich, ale nie na rynku pracy, czy to dotyczy aktorów, czy muzyków, czy tancerzy.
Rozmawiając z młodymi kolegami wiele razy widziałem, że są wyszkoleni w jakichś szkolnych rzeczach ćwiczebnych, świetnie zrobią etiudę mimiczną, albo wiedzą gdzie wziąć oddech w wierszu, ale nie mają pojęcia jak się poruszać w swoim zawodzie.
W 2000 roku, po maturze, zdawałem do szkół teatralnych w Warszawie i Łodzi. Nie dostałem się - i do Łodzi to może chwała Bogu, że odpadłem w drugim etapie, bo moją opiekunką roku byłaby "osławiona" obecnie Ewa Mirowska. Poszedłem do Studia Aktorskiego przy Teatrze Żydowskim i w niecałe dwa lata później już byłem na scenie. A wcześniej jeszcze na ekranie w epizodach.
Z dziennikarstwem było podobnie. Co prawda kończyłem takie studia, ale w momencie ich rozpoczynania miałem już za sobą trzy lata pisania i publikowania, zaś w trakcie studiów też cały czas byłem drukowany. Obu moich zawodów twórczych uczyłem się więc de facto w praktyce. Nie była to więc taka kolejność, że najpierw "chcę być kimś", potem "studiuję to", a na końcu - "wchodzę w zawód".
Wiele osób przez lata mi mówiło, że to wcale nie jest dobre. Że wchodząc w zawód bez odebrania uprzednio solennego, akademickiego wykształcenia nabierasz swoich, czasem szkodliwych, nawyków, potem już nie do wykorzenienia. Że skoro jest jakaś kolejność wchodzenia w zawód, wypracowana, przyklepana, to należy się jej trzymać, a nie wyskakiwać przed szereg. Trudno. Raz - czasu nie cofnę. Dwa - ja się nie lubię uczyć. Po prostu nie lubię się uczyć w procesie uczenia. Wolę w praktyce. Najpierw nieporadnie (jak teraz czytam swoje teksty sprzed 20 lat, to.....
), z biegiem czasu coraz lepiej. Nigdy więc nie żałowałem, że wszedłem w zawody tak, jak wszedłem.
Cóż. Teraz nie żałuję jeszcze bardziej.
_________________
...i zdanżam na czas proszę pana!
www.mariuszgorczynski.pl