karel napisał(a):
Wiele byś chyba jednak nie zaryzykował, bo faktycznie jest to jeśli nie najlepszy, to na pewno jeden z najlepszych obok "Faraona" i "Pociągu" filmów tego reżysera.
Karel, wymieniłbym "Faraona" na "Matkę Joannę od Aniołów" :) Nawet mimo uwielbienia dla powieści Prusa i udziału wielu moich ulubionych Aktorów (Mazurkiewicz, Pawłowski, Voit) obraz wydaje mi się zbyt mozaikowy.
A do "Śmierci prezydenta" warto wracać. Film jest wyjątkowy, szkoda tylko, że przypominamy sobie o nim w tak tragicznym czasie.
A oto co o tym filmie kiedyś napisałem:
10 października 1977r. odbyła się premiera filmu Jerzego Kawalerowicza „Śmierć prezydenta”. Film powstał w popularnym pod koniec lat siedemdziesiątych światowym nurcie realizacja obrazów według wydarzeń autentycznych. Tu za kanwę posłużyły wybory pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Gabriela Narutowicza i jego śmierci na warszawskiej wystawie obrazów. Został zastrzelony przez prawicowego, nacjonalistycznego fanatyka, malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Kawalerowicz do tej pory zasłynął jako realizator filmów różnorodnych gatunków, wszędzie jednak bohaterem był człowiek i jego podejście wobec sytuacji w jakiej się znalazł, a w jakiej nigdy do tej pory nie musiał się odnajdywać. W jego biografii były tak ważne tytuły, jak: „Celuloza”, „Cień”, „Pociąg”, „Matka Joanna od Aniołów” i jeden z pierwszych polskich obrazów monumentalnych „Faraon” wg powieści Bolesława Prusa. W filmie równolegle prowadzone są dwa wątki – dojście Narutowicza do piastowania urzędu jest przeplatane fragmentami zeznań sądowych Niewiadomskiego w trakcie procesu. Gabriel Narutowicz przed wielu laty, w 1887r. w trakcie studiów z powodów zdrowotnych wyjechał do Szwajcarii i pozostał tam do 1919r., kiedy na zaproszenie polskiego rządu wrócił do już wolnego kraju. Piastował funkcje ministra robót publicznych i ministra spraw zagranicznych. 9 grudnia 1922r. został wybrany na pierwszego prezydenta Polski i w tydzień później został zamordowany przez Eligiusza Niewiadomskiego. Lwią część filmu stanowią przepychanki partii zasiadających w parlamencie, wybierających swoich kandydatów na urząd prezydenta, wreszcie same wybory. Wówczas to parlament wybierał prezydenta, a poprawności wyborów pilnował marszałek Sejmu. W pierwszych scenach filmu narrator informuje nas, że są to dni, kiedy urodziły się w Polsce skłonności faszystowskie. I faktycznie, głównymi argumentami przeciwników wyboru Narutowicza było to, że wiele lat spędził w Szwajcarii, więc oczywiście nie był Polakiem i nie zasługiwał na to miano. Był również osobą niewierzącą, co według tych samych ludzi przekreśliło jego jakiekolwiek szanse na bycie Polakiem. Posłowie Związku Chrześcijańskiej Jedności Narodowej organizują akcję wykonaną przez swoich zwolenników, wykrzykujących agresywne hasła „propolskie” i mających kompletną niewiedzę polityczną (brzmi znajomo?). Celem akcji jest niedopuszczenie posłów na dotarcie na przysięgę prezydencką Narutowicza. Część posłów zostaje uwięziona, inni pobici. Przysięga jednak odbywa się, a kilka dni szaleniec morduje pierwszego polskiego prezydenta na wystawie obrazów w słynnej warszawskiej „Zachęta”. Film jest prowadzony sprawną ręką przez Kawalerowicza. Akcja się toczy stopniowo, bez jakichś nagłych zwrotów akcji. Jedynym tumultem i zgiełkiem są przemowy nacjonalistycznych „polityków” i iście bandycka akcja zorganizowana przez ich zwolennikiem. Ale czyż nie tak jest w istocie i na co dzień? Zdjęcia Witolda Sobocińskiego oraz Jerzego Łukaszewicza, muzyka Adama Walacińskiego, bardzo solidna charakteryzacja Teresy Tomaszewskiej, Krystyny Chmielewskiej i Mieczysława Pośmiechowicza, montaż Wiesławy Otockiej, scenariusz Bolesława Michałka i Jerzego Kawalerowicza, reżyseria tego ostatniej oraz kilka bardzo dobrych ról aktorskich powoduje, że powstał bardzo sugestywny, przerażająco prawdziwy film. Na drugim planie niewiele jest interesujących kreacji, natomiast te które się zaznaczają bardzo mocno wyróżniają się w obsadzie. Jednym z nich jest Henryk Bista wcielający się w rolę księdza Marcelego Nowakowskiego, posła ZChJN-u. W pierwszych scenach filmu nieznacznie zaznaczą swoją obecność, w kuluarach czy podczas obrad sejmowych. Prawie nic nie mówi, obserwuje tylko rozwój wydarzeń swoim, jakże świdrującym, znanym z wielu innych ról aktora, wzrokiem. Do głosu dochodzi podczas nacjonalistycznej manifestacji, kiedy prowokuje bezmyślny tłum tak popularnie używanymi przezeń sloganami, nazywając Narutowicza „mularzem”, „zdrajcą narodu”, „nie-Polakiem”, bardzo mocno podkreśla, że osoba niewierząca, jakim jest nowowybrany prezydent nie może sprawować tego urzędu, ponieważ Polska jest tylko dla katolików. W tym samym roku Bista zagrał rolę Adolfa Hitlera w serialu telewizyjnym „Przed burzą” i wydaje się, że w tej scenie korzystał ze środków aktorskich wykorzystywanych przy tamtej roli. Co zresztą tej odrażającej roli klechy wyszło tylko na dobre. Po manifestacji Nowakowski w wykonaniu Bisty znowu ogranicza się tylko do obserwowania rozwoju wypadków. Drugiego z przeciwników Narutowicza gra równie wspaniale Edmund Fetting. Aktor wciela się w postać generała Hallera, który podobnie jak Nowakowski, na początku i końcu jest tylko obserwatorem wypadków. Również przemawia podczas manifestacji i choć używa innych środków wyrazu, jest majestatyczny, spokojny, treść jego wypowiedzi nie odbiega od tej, używanej przez postać Bisty. Równie spokojnie odchodzi z wystawy w Zachęcie, po tym jak jeden z posłów oskarży go o winę za skutki działania, jaką była śmierć Narutowicza. Ostatnim aktorem z drugiego i trzeciego planu, jakiego należy wspomnieć, jest Tomasz Zaliwski. Występuje w roli Macieja Rataja, którego zagrał zresztą kilkakrotnie. Jako marszałek Sejmu próbuje być katalizatorem praworządności, chce panować nad spokojem w ławach sejmowych i stara się doprowadzić do przebiegu normalnej prezydentury wyłonionej w praworządnych wyborach. Kiedy już myśli, że osiągnął cel, staje się tragedia. Zaliwski gra bardzo oszczędnie, nie korzysta nadmiernie ze swoich warunków aktorskich, zewnętrznych jak i wewnętrznych, przez co stwarza bardzo wiarygodną i jedną z niewielu ludzkich postaci. Główne role Kawalerowicz powierzył Zdzisławowi Mrożewskiemu (Narutowicz) i Markowi Walczewskiemu (Niewiadomski). Pierwszy z aktorów to wybitny artysta scen teatralnych. Był jednym z tych zawsze dobrze wyglądających, o nienagannych manierach dystyngowanych starszych panów wcielających się na scenie w rolach arystokratów, duchownych i wysokich rangą oficerów (tacy byli też m.in. Tadeusz Białoszczyński, Władysław Hańcza czy Władysław Krasnowiecki). Adam Hanuszkiewicz nazywał ich „szlachciurami” i mimo lekko pejoratywnego zabarwienia tego określenia, wydaje się ono najbardziej stosowne. Mrożewski mało grał w filmie, u Kawalerowicza startował w próbnych zdjęciach do roli Hirama w „Faraonie”, bez powodzenia. Wystąpił m.in. w „Niedaleko Warszawy”, „Pożegnaniach”, „Głosie z tamtego świata”, „Stawce większej niż życie”, „Bolesławie Śmiałym”, „Wielkiej miłości Balzaka”. Wszędzie stwarzał role ze swojego w/w kanonu ról, jednocześnie za każdym razem grając zupełnie odmienną postać. Ukoronowaniem tych postaci jest wspaniale poprowadzona kreacja Gabriela Narutowicza. Dystyngowany starszy pan wbrew swojej woli zostaje prezydentem państwa. Przyjmuje ze świadomością odpowiedzialności tę narzuconą funkcję, starając się stać jej godnym. Nie wypada z rytmu swojej klasy nawet w sytuacjach ekstremalnych. Mrożewski był idealnym aktorem do roli Narutowicza a jednocześnie Narutowicz jest kwintesencją aktorstwa Mrożewskiego. Eligiusz Niewiadomski to jedna z pierwszych większych ról filmowych Marka Walczewskiego. Aktor w przyszłości nieraz grał role osób z pogranicza zdrowia psychicznego. Także Niewiadomski jest człowiekiem chorym, prawicowym nacjonalistą. Nie jest jednak jednym z tej brunatnej tłuszczy wykrzyczującej jak mantra „nie-polak”, „zdrajca narodu”, „polska katolicka”. Tak jak oni wierzy w swoje racje, ale jak widać z jego mów podczas procesu, podszedł do tego racjonalnie, z iście matematycznym wyrachowaniem. Z jego słów wynika, że rozumie, iż zamordowanie Narutowicza było czynem niezgodnym z prawem, natomiast nie poczuwa się do popełnienia winy. Jego podejście do spraw skrajnej prawicy jest bardziej przerażająca niż wrzeszcząca brunatna banda. W jednej tylko scenie widać obłęd w oczach Walczewskiego – tuż po dokonaniu zabójstwa. Ale chwilę potem już zupełnie trzeźwo daje się odprowadzić w ręce policji. Aktorzy w rolach prowadzących stworzyli bardzo sugestywne kreacje. Warto też wspomnieć o roli Jerzego Duszyńskiego, pierwszego powojennego amanta („Zakazane piosenki”, „Skarb”), później przez kino zapomnianego, wcielającego się w postać Józefa Piłsudskiego. Była to jedna z jego ostatnich ról (można go było jeszcze zauważyć w roli klienta „obrażającego się na sklepy” w „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”). Z bardzo marginalnie potraktowanej postaci Naczelnika stwarza postać niezwykle sugestywną, kto wie, czy nie najlepiej ujętą w filmie polskim. Widzimy go jako człowieka z niechęcią, ale i poczuciem obowiązku oddającego władzę, później oddalającego się cień. Następnie widzącego szansę w ponownym zaistnienie poprzez zorganizowanie zbrojnego wystąpienia przeciwko wrogom Narutowicza, kiedy jednak jego propozycja nie zostaje przyjęta, znów odsuwa się cień i nie pojawia się nawet na pogrzebie prezydenta. W czasie jego trwanie spokojnie oddaje się swojej tak znanej pasji pozapolitycznej – układaniu pasjansa. W doskonałej charakteryzacji ledwo można rozpoznać Duszyńskiego, który choć epizodyczną stwarza wrywającą się w pamięć postać. Film jest okrutnie prawdziwy, z dramatycznym przesłaniem, za wyrażenie którego niech posłużą słowa Ignacego Daszyńskiego (Lucjan Dytrych): „wasz faszyzm albo zginie w Polsce, rozbije głową o demokrację, albo Polska zapłonie wojną domową!”