To może jeszcze ja parę słów od siebie dodam, bo ostatnio udało mi się ten film zobaczyć. Ogólnie jestem zadowolony, choć nie zachwycony, ale film mi się podobał. Przede wszystkim to film bardzo ładnie nakręcony, z tymi wszystkimi charakterystycznymi dla Pawlikowskiego "niewyśrodkowanymi" kompozycjami kadru. Cenię sobie zastosowany format 4:3, który moim zdaniem w wielu wypadkach jest najlepszym formatem, a szkoda, że dziś rzadko stosowanym jako niby anachroniczny. Oprócz tego w filmie jest dobra muzyka i efektowne numery muzyczne i taneczne. To uważam za jego największe atuty. Gra aktorska - niewątpliwie na wysokim poziomie, ale nic szczególnie mnie nie urzekło, choć może trochę zainteresowała mnie postać grana przez Szyca - nie spodziewałem się go w takiej roli, a poradził sobie z tym dobrze, zresztą to bardzo dobry aktor. To, że nie wspomniałem o głównej parze, to nie znaczy, że ich nie doceniam.
Opowiadana historia - w porządku, dobrze mi się ją śledziło, jest poprawna, ale również mnie nie zachwyciła. Szczerze mówiąc ucieczka bohaterki do Polski pod koniec filmu wydała mi się mało prawdopodobna, ale oczywiście nie takie rzeczy pod wpływem emocji robili bohaterowie filmów - może jestem mało romantyczny.
Mam takie jedno zastrzeżenie - chodzi mi o kwestię przedstawiania PRL-u w filmach Pawlikowskiego (w "Idzie" też były takie elementy, do których miałem pewne zastrzeżenia, ale szczerze mówiąc już słabo pamiętam ten film, więc nie będę o nim mówił). Nie chodzi mi o to, by obraz PRL-u był w nich jakoś przekłamany czy nieprawdziwy. Mam na myśli tylko postrzegany przeze mnie pewien brak subtelności czy oryginalności. Mamy okres stalinizmu i chcemy przedstawić, jaki ten okres był straszny i totalitarny. Więc dajemy chór, śpiewający o tym, jaki Stalin jest piękny i dobry, a w tle dajemy jeszcze gigantyczny portret Stalina. Oczywiście takie rzeczy faktycznie miały miejsce, ale dla mnie osobiście jest to tak stereotypowy i oczywisty sposób przedstawienia tego okresu, że w kontekście filmu średnio pasuje. Rozumiem, że być może Pawlikowski myślał też trochę o zagranicznej widowni, dla której taki widok może faktycznie być zaskakujący czy szokujący, więc tak to można wyjaśnić. Natomiast w takich filmach jak na przykład "Dreszcze" czy nawet "Przesłuchanie" z jednoznacznie negatywną, ale przecież ciekawą i niestereotypową postacią graną przez Gajosa, ten okres równie dobrze został scharakteryzowany jako okrutny i kuriozalny, a użyte w tym celu środki są bardziej subtelne, a mniej oczywiste. Można też oczywiście powiedzieć, że to jednak był jeszcze PRL i nie decydowano się pojechać zupełnie po bandzie, ale przynajmniej dla mnie czasami wymuszone zewnętrznie użycie niebezpośrednich środków w przedstawianiu drażliwych kwestii wychodziło tym filmom na dobre - to oczywiście tylko moje odczucie, z którym można się nie zgodzić.
Z pewną rzeczą chciałbym się zwrócić przede wszystkim do Karela, bo pamiętam jego wypowiedź z tematu o przecenionych polskich filmach, w których krytykował filmy "300 mil do nieba" i "Dom zły" za uproszczony, stereotypowy obraz PRL-u, w którym rzekomo nie dało się normalnie funkcjonować. Nie było to moje bezpośrednie odczucie w trakcie oglądania filmu, ale już po seansie, kiedy trochę nad nim się zastanawiałem, przypomniały mi się te zarzuty. Czy nie dałoby się ich zastosować również w wypadku "Zimnej wojny"? Co prawda realia polskie nie zostały w niej przedstawione aż tak jednoznacznie jak w tych dwóch wcześniejszych filmach, ale jednak wydaje się płynąć z niej taki morał, że z Polski najlepiej było uciec, a jeśli nie, to się zabić. O ile ucieczka z kraju w okresie stalinowskim wydaje mi się jeszcze czymś zrozumiałym, w końcu był to czas, w którym zachowanie względnej normalności było najbardziej utrudnione, a główny bohater w Polsce nie mógł realizować swojej kariery jazzowej, to ostatnia scena, choć pięknie pomyślana i zrealizowana, może budzić pewne zastrzeżenia. Rozumiem ją tak, że po zakosztowaniu życia najpierw w Polsce stalinowskiej, potem na Zachodzie, a w końcu w Polsce gomułkowskiej, bohaterowie dochodzą do wniosku, że nigdzie nie jest warto żyć i stąd ich decyzja. Rozumiem, że do samobójstwa mogła skłaniać atmosfera Polski stalinowskiej, atmosfera ciągłego i wszechobecnego terroru i inwigilacji. Natomiast atmosfera Małej Stabilizacji, kiedy to rozgrywa się końcówka filmu, może i była depresyjna, może bohaterce nie odpowiadał nowy kierunek, w którym poszła jej kariera, ale jednak dało się wtedy w miarę normalnie żyć i funkcjonować, choć być może trudno i biednie. Być może trochę w tym wszystkim przesadzam, bo, jak wspomniałem wcześniej, nie odzwierciedla to moich uczuć w trakcie oglądania filmu, tylko wpadłem na ten pomysł później, po przypomnieniu sobie w tym kontekście wypowiedzi Karela. Nie mniej jestem ciekaw, jak Wy tą kwestię odbieracie.
Podsumowując, uważam "Zimną wojnę" za film dobry i udany, nawet biorąc pod uwagę te zastrzeżenia, które być może są tylko jakimiś moimi osobistymi kaprysami. Czy uważam, że te wszystkie nagrody są zasłużone? Być może, film jest dobry, a w szczególności kwestie realizacyjne - reżyseria, zdjęcia - zasługują na pochwałę. Z drugiej strony, w historii polskiego kina powstało wiele filmów jeszcze lepszych i wspanialszych niż "Zimna wojna", które takiego uznania i takich wyróżnień oraz nagród nie zdobyły. Przeglądam czasem listę polskich filmów zgłoszonych do rywalizacji o nieanglojęzycznego Oscara. Przypuszczam, że "Zimna wojna" nominację otrzyma, natomiast nie otrzymały jej takie filmy jak wspomniany przez Karela "Żywot Mateusza", "Wszystko na sprzedaż", "Sól ziemi czarnej", "Barwy ochronne". To wydaje mi się trochę niesprawiedliwe, ale oczywiście w konkursach nie ma sprawiedliwości.