Film Aleksandra Pietrzaka ma wielu ojców, bo za scenariusz odpowiadało aż pięć osób. Dużo też chce w sobie ''Juliusz'' zawrzeć, być odważną, trochę obrazoburczą, wulgarną i zaskakującą komedią, a jednocześnie ciepłą, choć nie pozbawioną goryczy i smutku opowieścią o człowieku który utknął gdzieś w swoim życiu i już tak zostało. Pachnie to wszystko Koterskim i jego filmowym alter ego, nawet profesja głównego bohatera koresponduje z tą jaką mamy w ''Dniu świra", choć od razu dodam, że tytułowy Juliusz to raczej inny typ bohatera, patrząc na to z psychologicznego punktu widzenia, przede wszystkim mniej agresywny i chyba bardziej pogodzony ze swoim losem. No, ale po to mamy między innymi mamy taki gatunek jak komedia romantyczna, by dać bohaterowi szansę na pozytywną zmianę w swoim życiu. Użyłem określenia romantyczna, choć twórcy ewidentnie igrają z tego typu gatunkiem od scenografii poczynając, a na łamaniu pewnych tabu kończąc. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie części składowe, poszczególne fragmenty filmu które nijak w mojej głowie nie mogły się połączyć w jedną zgrabna historię. Większość mini scenek sprawiało wrażenie mocno wysilonych i nie specjalnie śmiesznych delikatnie mówiąc. Dlatego mocno polemizowałbym z tym co napisała Anna Tatarska w GW, że tych dobrych gagów było tak dużo, a cała historia sensownie poskładana. Przyznaję, że jedna scena, konkretnie lekcja, naprawdę mnie rozbawiła i zaskoczyła i to mimo, iż spodziewałem się czegoś mocnego w tym miejscu, ale większość momentów które w założeniu twórców miały wywołać śmiech u mnie budziły raczej zażenowanie, na przykład scena z chłopcem domagającym się zdjęcia bez stania w kolejce. Kolejna sprawa, że to co się sprawdza w stand-upie nie koniecznie musi odpowiednio dobrze wybrzmieć w filmie fabularnym, a paradoksalnie najbardziej poza wspomnianą wcześniej, podobała mi się właśnie scena stand-upu na który wybierają się nasi bohaterowie. Niektóre pomysły, kwestie które słyszymy z ekranu sprawiają wrażenie niechlujności, jakiegoś niedopracowania, a czasem zawodzą również wykonawcy, bo Paulina Gałązka jest po prostu wyjątkowo nieprzekonywująca, w wydawałoby się prostej roli głupawej Anetki. Na szczęście nieźle wypada Wojciech Mecwaldowski, którego emploi dobrze współgra z tym co widzimy na ekranie, a wątek z ojcem (Jan Peszek) należy do tych bardziej interesujących w filmie. Można by tak jeszcze dalej oceniać, przywoływać poszczególne sceny, ale tak naprawdę nie tym rzecz, bo problemem ''Juliusza" jest przede wszystkim to, że nie udało się połączyć w całość, tego wszystkiego o czym pisałem na początku. I tak myślę, że gdyby nie pokusa o to by widzowie koniecznie ryczeli ze śmiechu, byłaby może szansa na ciekawą, słodko-gorzką i zabawną opowieść o życiu które przecieka nam przez palce.
_________________ ...nie profesor, tylko satyr..
|