Wczoraj byłem na filmie i teraz napiszę parę słów. Poprzednie wpisy przejrzałem dość pobieżnie, żeby za bardzo się nie sugerować, więc możliwe, że będę trochę powtarzał argumenty poprzedników za co z góry przepraszam.
Na moim seansie sala pełna (niedzielne popołudnie; kino studyjne), ze słabo albo w ogóle nie działającą klimatyzacją co powodowało, że warunki do obcowania ze sztuką nie były idealne.
"Zimna wojna" zasadniczo mi się podobała, ale... Otóż to, "ale", które jest całkiem duże. Pod względem realizatorskim filmowi nic zarzucić nie mogę: ma znakomite zdjęcia (format 4:3 absolutnie mi nie przeszkadzał), niesamowitą warstwę muzyczną, przez parę głównych aktorów jest dobrze zagrany, nagroda za reżyserię w Cannes też wydaje się w pełni uzasadniona, na i le oczywiście potrafię to ocenić. Jednocześnie jednak to wszystko co pokazuje mi Pawlikowski jakoś do mnie nie trafia, pozostawia - nomen omen - zimnym. Kiedy oglądam jakiś film uchodzący za wielki, aspirujący do rangi arcydzieła, to oczekuję, że mnie poruszy, zagra na moich emocjach, dotrze do głębi mnie. Zwłaszcza, jeżeli mowa o takim filmie jak "Zimna wojna", który dotyczy uczuć i na uczucia oddziaływać powinien. A ja tego dzieła niestety nie czuję, doceniam perfekcyjną filmową robotę, ale pozostaję obok.
Ktoś z Was tu wcześniej wspomniał, że nie zauważa, by między parą głównych bohaterów rzeczywiście iskrzyło i ja odbieram ten - jakże istotny - wątek podobnie. Zupełnie nie wierzę w ten związek i płomienne uczucie, o którym chce mnie przekonać Pawlikowski. Oboje aktorzy grają dobrze (choć też na kolana przed ich kreacjami nie padam jak co niektórzy recenzenci) ale jakby obok siebie, to jest para scenariuszowa, a nie rzeczywista według mnie, dlatego też ich losy nie obchodzą mnie chyba aż tak jak powinny.
Podobała mi się grana przez Szyca postać, choć nie jest to bohater jakoś szczególnie złożony i oryginalny, aczkolwiek w interpretacji aktora spod sztampowej postaci orędownika nowej rzeczywistości wyziera jednak moim zdaniem coś interesującego. Żal mi za to, że tak szybko z ekranu zniknęła Kulesza, bo jej bohaterka miała z pewnością potencja na znacznie bardziej rozbudowaną rolę. Szkoda też, iż tak klasowy aktor jak Adam Ferency dostał taki epizod, w którym nie miał w zasadzie nic do zagrania.
Czuć w "Zimnej wojnie" jakąś prawdę o polskim losie, jest w niej oryginalne i pozostawiające pole do interpretacji spojrzenie na naszą historię i niełatwe wybory z nią powiązane. Jednocześnie jednak wyczuwam w nim próbę pewnego emocjonalnego szantażu ze strony reżysera, który opakowuje mi swoje dzieło w sposób bez wątpienia piękny, wysublimowany, profesjonalny, ale oferuje znacznie mniej niż można by oczekiwać.
Daję "Zimnej wojnie" 7/10, bo to pięknie zrobiony film, wysmakowany, taki, który ogląda się z przyjemnością, która w moim przypadku po seansie dość szybko jednak ulatuje, nie sprawia, że chce się o filmie długo myśleć i interpretować, a takie opinie w recenzjach spotykałem nierzadko. Bardzo chciałbym przyznać wyższą ocenę, ale zwyczajnie nie mogę - to film dobry, ale w mojej opinii zdecydowanie nie wybitny.
Być może my, tu na forum, po prostu jesteśmy jacyś dziwni i kino Pawlikowskiego do nas nie przemawia, podczas gdy dookoła budzi powszechny zachwyt.
Gdy wychodziłem z kina jedna z pań, które go oglądały powiedziała: "<<Ida>> zdecydowania lepsza". Według mnie nie, oba filmy są raczej na podobnym poziomie, przy czym "Zimna wojna" raczej nie oferuje nowej jakości. Inny z widzów rzekł z kolei: "Ostatnia scena najlepsza" i w tym również coś jest.
W "Zimnej wojnie" poruszyły mnie w zasadzie wyłącznie sceny, w których główną rolę grała muzyka - występy "Mazurka" (przepięknie sfotografowane, zaśpiewane, ze znakomitą choreografią), piosenki śpiewane nie mniej pięknie przez Kulig. Skoro jednak za najważniejszy i najlepszy element filmu uznaję walory muzyczne, a film nie jest musicalem, to oznacza to, że coś jest odrobinę nie tak.
Parę dni temu obejrzałem "Żywot Mateusza" po rekonstrukcji. Również kino nastroju, także czarno-białe, wysmakowane, już go widziałem chyba ze dwa razy. Teraz obejrzałem go z wielką przyjemnością ponownie i odebrałem bardzo emocjonalnie i do teraz o nim co jakiś czas myślę. O "Zimnej wojnie", po wczorajszym wyjściu z kina, zacząłem ponownie myśleć dopiero teraz, żeby skreślić te słowa na forum. Myślę, że to dobra pointa mojej niezbyt krótkiej wypowiedzi.