Wygląda, że jako pierwszy na forum zobaczyłem ten film, no chyba, że ktoś obejrzał i nie przyznał się.
I kurczę , znowu wrażenia mam mieszane. (Jak z "Idą"). Niby wszystko mamy tam
cacuśne i markowe, zdjęcia powalają urodą, jest ciekawy pomysł, aktorstwo pierwsza klasa, realizacja, scenografia, no palce lizać, a muzyka? To praktycznie poemat na temat muzyki. No więc co mnie uwiera? Niełatwo mi na to odpowiedzieć.
Mamy bowiem doczynienia z wyjątkowym dzisiaj typem filmu - dla dorosłych, albo lepiej - filmu poważnego. Przeznaczonego dla kinomana myślącego, co właściwie już samo w sobie jest szalonym i ekstrawaganckim wybrykiem w polskiej kinematografii ostatnich lat. Nasze kino jest przecież teraz pod gwiazdozbiorem Vegi, skąd zatem pomysł na czarno-białe intelektualne rozprawki? Mam swoją koncepcję, o czym dalej.
Filmowi nie da się nic zarzucić pod względem formy i absolutnie nagrody kosić ma prawo. Pawlikowski to mistrz realizacji, prowadzenia aktora, budowania atmosfery itp. Film jest feerią scen, właściwie mini-etiudek, zrealizowanych z zegarmistrzowską precyzją, często nawet bez ani jednego słowa ze strony aktorów. Pawlikowski wie, że kino to obraz, a nie łopatologiczny dialog. Bohaterem meczu jest dla mnie Kot, choć Kulig absolutnie staje godnie, ale nie umiem powiedzieć, na ile w tym dobrej jej gry, a na ile po prostu umiejętnego obsadzenia w tej roli. Ona za wiele się nie odzywa (Ida wersja 2.0?), ma być tajemnicza i taka jest. Wygląda powabnie, choć ja tam chemii między bohaterami wielkiej nie dostrzegłem.
No to jak jest tak fajnie, to czemu się czepiam? Są dwie opcje:
1) kompletnie się nie znam i jako stary zgred muszę zawsze coś wynaleźć na nie, ew. nie zrozumiałem kompletnie filmu,
2) jako stary wyga kinowy powolutku zaczynam podejrzewać Pawlikowskiego o niekoniecznie czystą grę.
Opcja numer jeden jest o wiele bardziej prawdopodobna, zaś na korzyść tej numer dwa są tylko b. wątłe poszlaki.
Oto one:
A) Nie bardzo wiem do końca o czym jest ten film. Są TRZY równoprawne tropy: o polityce, o polskiej muzyce ludowej i o miłości. Ślepo stawiam na wersję o miłości. Zatem dostaliśmy melodramat, którego jedynie sztafażem jest polityczna "zimna wojna" i muzyczna opowieść Maseckiego. No jak tak, to dla mnie muzyczna odyseja była by o wiele ciekawsza... Polityka jest tam jedynie "obrębiana Szycem" zresztą ogólnikowo i sztampowo, więc tego mi nie żal kompletnie. Zaś podobnych melodramatów było w literaturze i kinie dziesiątki, więc...?
B) Wszystko na ekranie jest piękne, ale ja już to wszystko gdzieś widziałem... Jakby pachniało tu wtórnością. (patrz pkt. D i A). Dostajemy wręcz wyciąg z francuskiego kina "noir" i wręcz czekałem, kiedy w kadr wejdzie stary Gabin, czy młodziutki Delon...
C) Już Zanussi kiedyś nakręcił film o nieprzewidywalnej blondynie pt."Pokuszenie" z Komorowską, a Kulig nieco nawet młodą Komorowską leciuchno mi przypomina... Bo ja rozumiem, że kobieta może być szalona i nieodgadniona, ale na ekranie powinny być jakieś choćby minimalne psychologiczne rusztowania, krótko mówiąc, widz musi cokolwiek wiedzieć o wnętrzu postaci, a o Zuli ja nie wiem kompletnie nic, a z tych strzępków, które są, były zadatki na ciekawą postać. Wtedy mielibyśmy być może arcydzieło.
D) Film mi wręcz zajeżdża Remarkiem , czy Dr Żywago, a jesteśmy już jakieś 50-100 lat dalej... To już wszystko przecież dawno było?
E) Szalę goryczy przelała scena finałowa, już nawet nie w duchu remarkowskim rozegrana, ale wręcz z jakiegoś Coheliowego "Lovestory" i co ciekawe, po to namiętnie i znakomicie wiją motyw ludowej melodii prze cały film, odmieniając ją przez przypadki, tryby i narodowe style, by w finale pod napisy końcowe dać... Glenna Goulda w "Wariacjach Goldbergowskich" Bacha- rzecz arcypiękną, ale do imentu już zgraną w kinie i będącą tu dodatkowo kompletnie nie na miejscu, bo likwidującą sens całych zmagań dotychczasowych w warstwie muzycznej! Nie dość, że eklektyzm, to jeszcze banał. Mecz Polska-Francja wygrywa... Niemiec.
F) Taka straszna myśl mi przyszła, że "Zimna wojna" to formalne skopiowanie oscarowej "Idy". Zagrało raz, to idziemy w ten sam deseń. Pominiemy tylko sprawy holokaustowe, dodamy polski folklor, melodramatyczny wątek i będzie hulało! Zostawiamy to co już zagrało: tużpowojenna, komunistyczna Polska, obraz czarno-biały "w kwadracie", główna postać kobieca tajemnicza, niemal niema, a na końcu
Trochę za dużo tych podobieństw, jak dla mnie... Oby nie poleciał hurtem w ten greps!
Ergo, z powyższego mi wychodzi, że film został uszyty pod festiwale filmowe i jak na razie widać, że całkiem udanie. Nic w tym nie ma złego, ale z prawdziwą sztuką nie ma to dużo wspólnego. Mamy tu rozum, mamy diabelskie umiejętności, brak jeszcze tylko drobiazgu: artystycznej weny.
Mnie ta kategoria: filmy konkursowe - nie interesuje.
Coś jak z filmami W. Allena z ostatniej dekady, realizacja, aktorstwo pierwszorzędne, ale co z tego?
Zobaczyć warto, bo realizacyjnie to Spielberg się chowa, dla muzyki i scenografii. (Na widok ogórka (autobus), zwłaszcza wewnątrz, mało się nie popłakałem
)
No i dla Kota. (Ale żeby mieć taką "petardę", jak Kulesza i praktycznie jej nie użyć?!)
Sala zapełniona w 1/3, raczej emerytami niż młodymi. Coś dać trzeba, zatem: 6/10.
Ciekawe jak będzie z frekwencją, ale milionów nie wróżę.
Czekam teraz na liczne głosy, że się mylę. Oby.