Przyznam, że przez pewien czas odstraszał mnie od filmów Kolskiego ten, przepraszam że tak powiem, "wieśniacki" sztafaż - nadal zresztą wydaje mi się, że mało komu w polskim kinie wychodzi (i wychodziło) ogrywanie takiej właśnie wiejskości. Niedawno jednak miałem okazję mieć zajęcia z Panią Profesor, która jest wielką wielbicielką Kolskiego i udało się jej trochę mnie nim zainteresować.
Choć przyznam, że nadal mam jakiś opór, żeby się zabrać za jego pełnometrażowe fabuły. Widziałem natomiast dwa krótkie metraże z początków jego kariery - etiudę "Umieranko" oraz dokument (ale w takim sensie, w jakim dokumentem są np. filmy Wiszniewskiego) "Ładny dzień". To bardzo ciekawe i niezwykłe filmy, które w ogóle sprawiły, że zechciałem się zainteresować Kolskim. Szczególnie "Ładny dzień" zaliczyłbym do najlepszych krótkich metraży, jakie widziałem. W sumie szkoda, że Kolski poszedł potem chyba trochę inną drogą niż ta, którą wyznaczały te filmy. Zachęcam, żeby spróbować ich poszukać i je obejrzeć. Podobały mi się też teledyski do muzyki Ciechowskiego, które zostały skompilowane w filmie "Ojdadana", ale tego rodzaju twórczość rządzi się trochę innymi prawami, aczkolwiek też mogę ją polecić.
No i na koniec powinienem jeszcze wspomnieć o tym, że muszę w końcu zobaczyć kiedyś "Historię kina w Popielawach", gdzie to pojawia się fragment "Kolorowych pończoch" Nasfetera.
Ponoć (informacja od wyżej wymienionej Pani Profesor) pierwotnie miał tam się znaleźć fragment "Rashomona" Kurosawy; tym bardziej więc interesujące wydaje się, że akurat film Nasfetera stał się jego zamiennikiem.
Zresztą w ogóle ciekawe, dlaczego Kolski spośród tylu filmów zdecydował się na te "Kolorowe pończochy", które przecież były wówczas i są nadal filmem raczej zapomnianym i zakurzonym; przypuszczam, że niemało dzisiejszych widzów kojarzących Nasfetera poznało go dzięki filmowi dość popularnego swego czasu Kolskiego.