No to kilka zeskanowanych wyimków z przywołanego powyżej artykułu z Polityki. Wybrałem te mówiące o rzeczach chyba nie wspomnianych w całym niniejszym wątku (co oczywiście nie oznacza, że dla bywalców Forum będą stanowiły jakoweś objawienie).
O poznaniu się Stanisława Tyma ze Stanisławem Bareją: "To był ich ostatni dzień zdjęciowy. W pewnym momencie Jurek [Dobrowolski] zawołał: Barejo, mogę cię prosić? Chciałem ci pokazać mojego przyjaciela Stanisława Tyma. Bo wiesz, on tu przyjechał z Warszawy, żeby mnie zawieźć do Świnoujścia. To kawał drogi, benzyna w obie strony kosztuje. Daj go gdzieś na trzeci plan w ostatniej scenie, to będzie miał swoją stawkę aktorską. Bareja na to: bardzo dobry pomysł, ale mamy już tylko jedno ujęcie z tobą, i to jest zdjęcie twojej ręki, która przystawia pieczątkę. No i zagrałem rękę Dobrowolskiego, od której zaczyna się film."
O współpracy przed "Misiem": "Mieliśmy już za sobą "Bruneta wieczorową porą", przy którym się mocno skonfliktowaliśmy. Pisało nam się nieźle, ale potem nasze rogate dusze się rozeszły. Na szczęście na krótko. Napisaliśmy "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" - niby anegdotkę o tym, jak jeden przyjaciel wyrolował drugiego, ale przecież był to pretekst. Nakręciliśmy satyrę polityczną, całkiem porządną jak na tamte czasy. Film został zmasakrowany przez cenzurę. Wtedy Staszek poprosił mnie na dłuższą rozmowę: Te czerwone kłamczuszki - tak zawsze pieszczotliwie mówił o naszych bolszewikach - nie będą nam dyktować, co mamy robić. Piszemy nowy scenariusz? Oczywiście!"
O słomianym misiu: "... potrzebowaliśmy jakiegoś absurdalnego symbolu, który jednocześnie kompromitowałby PRL. Postanowiliśmy zbudować pomnik idiotyzmu, a żeby było taniej, to ze słomy. Tak jak dzisiaj Centralny Port Komunikacyjny" "Zbudowaliśmy więc słomianego misia. Kaczyński właśnie dobiegał trzydziestki, a my już wiedzieliśmy wszystko. Staszek trochę obawiał się skojarzeń z chochołem z "Wesela", że niby mamy niezdrowe ambicje. Ale go przekonałem, że przecież Wyspiański też był Stanisław, jak my obaj."
O pisaniu scenariusza i o bimbrownictwie: "Bardzo byliśmy dumni z dialogu, w którym Ochódzki tłumaczy, że potem miś sobie spokojnie zgnije, zrobi się protokół zniszczenia i wszyscy zarobią. To były niezapomniane rozmowy." "Siedzieliśmy u Staszka na górze, w jego pokoju. Jego córka Kaśka się wściekała, bo myśmy cały czas ryczeli ze śmiechu, a ona - zamiast podsłuchiwać - musiała w kuchni pilnować garnka, w którym destylował się bimber. Bo obaj pędziliśmy cały czas. Ja u siebie, on u siebie, naprawdę duże ilości. Na balkonie miałem dwie beczki z zacierem po 50 litrów. Wszystko zawodowo: utlenianie, redukcja. W końcu studiowałem chemię. Staszek też miał duże doświadczenie. Rozprowadzaliśmy ten bimber wśród kolegów w formie prezentów."
O Londynie: "I któregoś dnia pracy przy "Misiu" Staszek pyta: to do jakiego miasta tym razem pojedziemy? To może do Londynu - odpowiadam. A Bareja: bardzo dobry pomysł. No i takeśmy pojechali do Londynu. Budżet był ograniczony, więc wysłano tylko niewielką część ekipy: kierownika produkcji, operatora, Staszka i mnie. Lotnisko Heathrow zainscenizowane było w holu jednego z wieżowców, a zagranicznych pasażerów zagrali studenci anglistyki, pracownicy handlu zagranicznego i zachodni dyplomaci, bo wiadomo, że będą trochę odbijali garniturami, a głównie obuwiem od przeciętnej krajowej.”
O podwawelskiej i innych aktorkach: "Ogrywaliśmy polską kiełbasę podwawelską, którą niby przywiozłem, a tak naprawdę kupiliśmy ją w polonijnym sklepie, w którym obsługiwała nas ciemnoskóra sprzedawczyni. Aktorka, też zagrała w "Misiu". Nawet nie wiem, jak się nazywała, nie została umieszczona w napisach końcowych. Po zdjęciach spieszyła się do teatru i tak nam zniknęła. Znaleźliśmy za to w Londynie... Ale po kolei. Podczas jednego ze spacerów wstąpiłem do ośrodka polonijnego POSK na kawę. I nagle słyszę: Staszek, co ty tu robisz? Krysia Podleska. Znaliśmy się z widzenia, bo bywała w Warszawie, grywała w filmach, m.in. u Zanussiego. No to opowiadam, że kręcimy uciekające zdjęcia do filmu "Miś". Najpierw myślała, że to coś dla dzieci. Pokrótce streściłem jej fabułę, że mąż próbuje wykołować żonę, a pomaga mu w tym kochanka. Gdy spytała, kto gra kochankę, uczciwie przyznałem, że jeszcze się zastanawiamy. Krysia popatrzyła na mnie i mówi: Staszek, to ty nie wiesz, kto to zagra? Ja - i rzuciła mi się na szyję. Zagrała zjawiskowo. Szczęśliwy przypadek, jak zwykle w moim życiu. Przecież my w tym Londynie byliśmy tylko kilka dni. Mogliśmy się minąć. Nie wiem, co mnie podkusiło z tą kawą, której wtedy właściwie nie piłem. Powinienem chyba kupić tego wieczoru los na loterię."
O wędlinach: "Staszek Bareja pochodził z masarskiej rodziny z tradycjami. Chciał, żeby parówki wyglądały porządnie, a to, co wtedy można było kupić, się nie kwalifikowało, bo było w obskurnej, plastikowej osłonce. Kierownik produkcji załatwił pisemną zgodę Ministerstwa Handlu Wewnętrznego na zakup kilkudziesięciu metrów jelita baraniego i Bareja czymś je wypchał. Namoczoną tekturą albo jakąś inną papką." "... niejadalne. Szybko zieleniały i trzeba je było "zabezpieczać" soloną cebulą. Świetnie wypadły. W każdym razie u nas na planie nie było "parówkowych skrytożerców". Baleron, który zagrał w scenie teatralnej (patrz synku, tak wygląda baleron), wyglądał naprawdę wspaniale, więc Bareja na wszelki wypadek powiedział na planie, że jest zatruty."
O Barejach i Tymach w epizodach: JOANNA PODGÓRSKA: Bareja lubił grać epizody w swoich filmach. W "Misiu" pokazał się jako właściciel polonijnego sklepu. Jego córka Kasia zagrała sekretarkę, a młodszy syn Janek harcerza, który liczy ludzi w kolejce do apteki. Ale tym razem wystąpiła też pana rodzina. Brat Antoni - zagrał w ostatniej scenie przechodnia z psem brodaczem monachijskim. No i przede wszystkim mój ojciec, który był mistrzem fryzjerstwa damskiego. Czesanie żelazkowe, kto to pamięta... W "Misiu", w scenie, gdy proszę, żeby ogolić mnie na kompletnie łysą pałę, strzyże mnie właśnie on, Kazimierz Tym.
O kolaudacji: "Pierwsza kolaudacja była rzeźnią. W przypadku Staszka Barei to zawsze były straszne spektakle, bo członkowie komisji tacy jak narodowy patriota reżyser Bohdan Poręba, siekali jak mięso na tatara. Argumenty Barei, Konwickiego czy Morgensterna nie miały najmniejszego znaczenia. Cenzura chciała wyciąć jedną czwartą "Misia", m.in. sceny z mięsem w kiosku ruchu czy obiadu w barze mlecznym. Wypaść miały takie teksty, jak "to jest miś na skalę naszych możliwości", czy "słuszną linię ma nasza władza". Byliśmy rozczarowani, że Gierek nie padł na czas. W dodatku do Warszawy wiosną 1980 r. przyleciał Breżniew i tak się całowali, że Krysia Podleska powiedziała: ty byś tak nie potrafił."
O recepcji filmu po premierze: "Bareja od zawsze miał z krytyką pod górkę - lekceważyła go, uznawała za reżysera od taniochy. A gdy "Miś" wchodził do kin, sytuacja polityczna była tak ostra, że film o idiotycznych perypetiach jakiegoś prezesa do niej nie przystawał. Ludzie mieli emocje gdzie indziej. Sam, gdy byłem na premierze w kinie na Saskiej Kępie, czułem pewne niedopasowanie: Czas był już inny."
Uwagi moje mięsiste: - Z masarskich tradycji rodzinnych Barei naśmiewał się podobno syn kolejarza, Kazimierz Kutz (skądinąd twórca wybitny, ale też twórca pogardliwego terminu "bareizm"). Jakby robienie w mięsie stanowiło dla człowieka jakąś ujmę. - Na planie sowieckiego filmu propagandowego "Wesoły kołchoz" przed kamerą paradowały suto zastawione stoły pełne jadła wszelakiego. A tymczasem poza planem trwała właśnie forsowna stalinowska kolektywizacja wraz ze sztucznie wywołaną klęską głodu (której to klęski kilka milionów chłopów nie przeżyło). Tam rzeczywiście trzeba było spryskać owo jedzenie naftą, by statyści i gapie nie pożarli rekwizytów. Z tej perspektywy, Bareja nie miał aż tak ciężko. Wszystko jest względne.
|