Film wygrał tegoroczna Gdynię, więc idąc na niego oczekiwania miałem naprawdę spore. Temat budził ciekawość, osoba reżyserki gwarantująca co najmniej dobra jakość...
I szczerze mówiąc to jednak się zawiodłem.
Owszem - film ma ważny temat. Jest mocnym głosem w dyskusji o dziennikarskiej niezależności, obiektywizmu, wyslugiwaniu się mocodawcom za pieniądze - we współczesnej Polsce ten głos brzmi szczególnie dobitnie. Stawia też pytanie, czy jakąkolwiek idea może usprawiedliwiać podlosci przy dochodzeniu do niej i uzyskiwaniu z niej korzyści - i daje jednoznaczna odpowiedź.
Ale za tym wszystkim nie nadąża jakość wykonania i to w zasadzie na większości etapów...
Już scenariusz pozostawia wiele do życzenia. Ot, główny bohater. Nie wiem, może faktycznie Gareth Jones taki był, jak go pokazano - ale na ekranie... Powiem tak - ostatnim interesującym bohaterem, który nie pił, nie palił, nie przeklinał i kobiet nie używał, był Lemoniadowy Joe z filmu Lipsky'ego. A generalnie to takie postaci wypadają ciut bezbarwne i taki jest niestety Jones w filmie Holland. Równie dobrze mógłby go zagrać młody Hugh Grant. Poza tym jakoś dziwnie mało się o nim dowiadujemy, poza tym, że idealistycznie kocha prawdę i ze mama czytała mu wiersze. Taki trochę - komiksowy bohater.
Trochę więcej paradoksalnie dowiadujemy się o innych postaciach filmu, czyli o Walterze Durantym (postać autentyczna) i Adzie Brooks (postać fikcyjna). Duranty'ego gra Peter Skaarsgard i gra całkiem nieźle. Scenariusz pokazuje jednoznacznie, że Duranty pozostawał na płatnych usługach Stalina, część historyków jest zdania, że był on szantazowany swoimi upodobaniami do narkotyków i biseksualizmu (zresztą film je pokazuje, ale bez kontekstu). Adę Brooks, sojuszniczkę Jonesa, gra Vanessa Kirby, uderzająco piękna aktorka (zaskakująco podobna do polskiej modelki Sandry Kubickiej
) - wypada najlepiej z całej trójki.
W tle pojawiają się inne osoby, autentyczne i fikcyjne, np Litwinowa gra Krzysztof Pieczynski (świetnie uchsrakteryzowany) i jest to jedna z lepszych ról w filmie.
Niemniej filmowi brakuje naprawdę wielkiej kreacji, takiej zapadającej w pamięć.
Głód na Ukrainie pokazany jest przejmująco ale wyrywkowo, niemniej usprawiedliwione jest to fabułą, Jones widział tylko jego wyrywki właśnie. Niemniej kilka scen robi wrażenie, zwłaszcza ta z braciszkiem Kolą.
Nie podobał mi się sposób filmowania. O ile jeszcze ciemne zdjęcia i szarość są zrozumiałe dla klimatu i tematu filmu, o tyle drazniace są oklepane ujęcia pędzą ego pociągu, rozmowy przebiegającej wzdłuż kabli telefonicznych - a już naprawdę irytujące są niektóre ujęcia kręcone w przyspieszonym tempie, jak np jazda Joensa na rowerze... Po co? Za to niezłym pomysłem jest wprowadzenie do filmu postaci George'a Orwella i przeplatanie scen filmu pisanymi przez niego na maszynie fragmentami "Folwarku zwierzęcego".
Z drugiej strony mamy tu jakiś dziwny kiks dialogowy, kiedy to Brooks o sledzacym ja enkawudziscie mówi "It's my big brother", a Jones ze zrozumieniem kiwa głową. No, sorki, ale "Rok 1984" to jednak powstał grubo później...
Ważny temat, wazna historia, ale film będzie szybko zapomniany, tak myślę. Nie dorasta do rangi tematu.
5/10. A w sali kinowej około setki widzów.