Szedłem na ten film z ogromnymi obawami, bo co prawda byłem i jestem wielkim miłośnikiem filmów "Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota", a zwiastuny FZM wyraźnie do nich nawiązywały.... Ale też wiedziałem, że rzadko coś po latach odnosi sukces a i reżyser inny, scenarzysta inny.... A raczej aż czterech scenarzystów....czyli znowu Włodzimierz Wysocki i jego ironiczne "darze dwa awtara tieksta..."
Tymczasem po obejrzeniu filmu dochodzę do wniosku, że ambicje twórców sięgały jeszcze wyżej, mianowicie miał powstać film w stylu Quentin Tarantino/Guy Ritchie (sądzę, że to nie przypadek, iż zwiastun nowej produkcji Ritchiego jest wyświetlany tuż przed projekcją FZM). Miał. Miał mieć specyficzny humor, pogmatwany scenariusz, charakterystyczne i lekko surrealistyczne postaci. Czy coś się udało? Malutko. Pomysł na scenariusz nawet był niezły i nawet w miarę zabawnie i zręcznie udaje się to wszystko na koniec pozlepiac. Problemy zaczynają się na kolejnych etapach. Przede wszystkim film jest fatalnie zagrany. Pomimo, że występuje w nim przecież paru niezlych aktorów, to jednak grają tak, jakby traktowali pobyt na planie czysto towarzysko i jako pretekst do wypicia z kolegami poznanymi podczas kręcenia wcześniejszych filmów Lubaszenki. A przecież są i Łazuka, i obaj Lubaszenkowie, jest Zbrojewicz (chyba najlepszy z całej stawki), jest dobrze czujący się zwykle w takiej konwencji Sadowski... Ale to wszystko jest grane jakoś nie szczerze, z wysiłkiem, bez cienia lekkości.... Inna rzecz, że autorzy dialogów sprawy aktorom nie ułatwili. Dialogi są zgrzebne, toporne, mało śmieszne (na palcach jednej ręki można policzyć takie momenty, kiedy można się uśmiechnąć). Bo jakoś nie umiem chichotać dlatego, że Pazura ma dużą zuchwe i wadę wymowy, że Piotr Nowak gra kompletnie ograniczonego debila, a Siudym mówi wysokim głosem. No nie mój humor. Nie wystarczy posadzić dwu gangsterów w aucie albo czterech za stołem, żeby od razu zrobić "Tarantino". To trzeba jeszcze napisać i zagrać. A tu, w FZM, tego kompletnie zabrakło. Muzyka... Muzyka jest niemal kopia muzyki z "Chłopaki nie płaczą", ale po tylu latach te jekliwe akordy na koniec każdej sceny, "podkreślające" jej "suspensy" budzą tylko irytację. Kuźwa, minęło sporo lat, teraz nawet Tarantino kręci i montuje już inaczej!
Powstał film dla średnio rozgarnietych warstw suwerena, jak to się u nas w Krakowie mówi, dla "mieszkańców Nowej Huty przywiązanych do tradycji strojów regionalnych" czyli po prostu dla dresiarzy. Szkoda zmarnowanej szansy. Ale widocznie trzeba się wreszcie pogodzić z brutalna prawda, czyli, że w Polsce nie ma kilku ludzi potrafiących napisać scenariusz i dialogi do filmu, który pochwalilliby panowie Quentin i Guy. No mówi się trudno.
2/10. W kinie jakieś 30 osób, trzy wyszły w trakcie projekcji.
_________________ Film to życie, z którego wymazano plamy nudy - Alfred Hitchcock.
|