Miałem okazję obejrzeć ten film na Krakowskim Festiwalu Filmowym i naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczyłem na ekranie, od razu też muszę zaznaczyć, że film ten dosłownie wykończył mnie emocjonalnie.
O czym jest ten film? Gdyby chcieć go opisać naskórkowo, bardzo pobieżnie - o terapii rodzinnej. Oto w gabinecie psychoterapeuty (jest nim profesor Bogdan de Barbaro) spotykają się matka i córka, które od lat nie potrafią nawiązać ze sobą kontaktu. Matka w pewnym momencie rozwiodła się z mężem, jej córka nie umiała odnaleźć się w tej sytuacji, tak zaczął się konflikt. Jakim cudem profesorowi udaje się te kobiety do siebie ponownie zbliżyć, tego pisał nie będę, koniecznie musicie to zobaczyć. Jest to jednak proces niezwykle bolesny i trudny. Oczywiście nie pokazano go w całości, widzimy tylko urywki, punkty kulminacyjne. Co jednak trzeba powiedzieć - jest to niezwykle męczące dla obu kobiet, zwłaszcza dla matki. Obie kobiety wylewają z siebie monologi pełne bólu i żalu, samotności, potrzeby miłości i zrozumienia.
Co jest męczące dla bohaterek filmu, jest też męczące dla widza, reżyser bowiem wcale nie zamierza mu ułatwiać odbioru. Nie widzimy żadnego planu ogólnego w tym filmie. Łoziński cały czas operuje zbliżeniami - to skupionej twarzy lekarza, to zapłakanej, wykrzywionej grymasami psychicznego rozstroju twarzy matki, to pozornie zdystansowanej, ale też jednak poruszonej całą sytuacją twarzy córki. To jest niezwykle intymne kino, ale w tej intymności, wyartykułowanej również w konwencji filmu, w doborze środków, ujawnia się ogromna wrażliwość reżysera i w tym widzę największe jego zwycięstwo. W tym, że z wielką odwagą, ale przy tym z wielkim taktem podszedł do tak trudnego tematu.
Przez półtorej godziny oglądamy więc serię rozmów i tu ujawnia się jeszcze jeden temat filmu. Mianowicie osobowość terapeuty. Profesor de Barbaro jest przez cały film, co już napisałem wcześniej, niezwykle skupiony. On nie ujawnia prawd objawionych, nie stara się przekonać widzów, że wie wszystko na temat bohaterek. Nie. On pyta, on się zastanawia, on niejednokrotnie nie wie, czy to co powiedział o matce i córce jest trafne. Jego pytania - tak, oczywiście, otwierają pozornie zasklepione już rany, prowokują łzy i smutek. Ale one i jego skupienie ujawniają jego mądrość i wybitne umiejętności wsłuchiwania się w to, co mówi drugi człowiek i czego nie chce powiedzieć.
Więc może o tym jest ten film? O tym, że nie mamy czasu na poważne i mądre rozmowy i tracimy na tym najbliższych? Że nie potrafimy, a może raczej nie chcemy dotrzeć do ludzi, których powinniśmy kochać i którym powinniśmy pomagać w ich kłopotach? Nie, to chyba jednak nadinterpretacja, Łozińskiemu raczej chodziło o to, żeby pokazać, jak trudne jest po latach uzdrowienie relacji. To jak rak, który te relacje niszczy i jeśli nie zadziałamy w odpowiednim momencie, wszystko się rozpadnie.
Bardzo trudny i wymagający obraz, który zdecydowanie warto obejrzeć. Nagroda na KFF zdecydowanie zasłużona.
_________________ Ja w ogóle nie lubię chodzić do kina. A szczególnie nie chodzę na filmy polskie w ogóle...
|