Powrót do tamtych dni".
Moda na umieszczanie filmow w srodowisku "retro" trwa.
Tym razem reżyser przenosi nas na blokowisko przelomu lat 80/90. Czyli w czasy przełomu gospodarczego, dżinsowych wdzianek, wąsów, oglądania hurtem kaset video wypożyczanych z wypożyczalni; czasy podwórek, trzepaków, depeszowców ubranych na czarno biało i wgrywanych z dyskietek gier kompurerowych.
I w to srodowisko wrzucony jest temat poważny, mianowicie destrukcyjny alkoholizm ojca trzyosobowej rodziny, zmiatajacy z powierzchni ziemi cały świat jego nastoletniego syna.
Ten upadek swiata rezyser pokazuje kontrastowo - najpierw ten swiat wystrzeliwije ku apogeum prosperity - powracajacy ze Stanow ojciec (inteligent, radiowiec) obsypuje syna miloscią i prezentami, wskutek czego pozycja chłopca wsrod kolegow nieoczekiwanie rośnie; a potem drobnymi ruchami, pojedynczo, wytraca sie poszczegolne elementy tego szcześliwego obrazka az do ostatecznej destrukcji w finale.
Rolę ojca gra Maciej Stuhr. Miałem przed laty sąsiada alkoholika - i oglądając film, jakbym go widział, potraktujcie to jako komplement dla aktora. Stuhr (i chyba reżyser) postawili na pokazanie żałosnej, upadlającej strony wizualnej strony nałogu - i kiedy patrzy się na MS, jego blade ciało, brudne gacie, przewracanie się przy probach wstawania z podłogi - robi to wrażenie i wygląda bardzo przekonująco. Nawet kiedy przychodzi do scen przemocy, to zgodnie z tym powyzszym zalozeniem wypadają one bardziej jako próby jej dokonania; grozne w swojej nieobliczalności, ale groteskowe w swojej bezradności.
Stuhr to Stuhr, wszyscy wiemy, ze grać potrafi - ale uwagę w filmie zwraca mlody debiutant Teodor Koziar. Chłopak gra jak stary zawodowiec - gra twarzą, gesty ma oszczędne, zmienia głos (takim lajtmotiwem w filmie jest drwina ojca z mutacji syna). Zresztą, jego nastoletni koledzy i kolezanki z planu tez wypadają calkiem niezle. Niemniej wspolne sceny jego i Stuhra są ozdobą filmu. Finałowa - zwłaszcza.
Trojkę rodzinną kompletuje Weronika Książkiewicz, jak pisalem przy okazji "Furiozy" chyba, siegajaca oststnio po coraz ambitniejsze role. Tutaj mam mały zgrzyt. Ok, niby calkiem dobrze radzi sobie w roli atrakcyjnej kobiety z syndromem sztokholmskim....ale jakos tak do konca ciezko jest uwierzyc, ze bardzo atrakcyjna, mloda, inteligentna, pracujaca w teatrze kobieta miałaby aż taki problem z powiedzeniem sobie "dość" i próbą zaczecia zycia na nowo, np z nowym partnerem. Chyba, ze chodzilo o pokazanie destrukcyjnosci slepej miłości....ale tu z kolei wynika inny problem - o ile tę miłość ojca do syna (i odwrotnie) na ekranie wyczuwa sie namacalnie, o tyle pomiedzy Stuhrem a Książkiewicz juz tej chemii miłości jakoś specjalnie nie widać, nie słychać i nie czuć. A ulatwia sie im to bardzo - kto z nas kiedyś nie czuł prądów, trzymajac w objeciach dziewczynę przy dzwiękach "Lady In Red"?
Wątki poboczne są odrobinkę stereotypowe (wredni nauczyciele, koledzy z problemami, kolega nerd bojący sie wychodzic na podwórko, skłocone rodzeństwo), ale realizm srodowiska w jakim się dzieją (podkreslony scenografią) pozwala na to przymknać oko. Wsrod pozostalej obsady bez fajerwerków - Warnke gra jak niemal zawsze puszczalską, Sebastian Stankiewicz cwaniaczka, a Bohdan Koca....no, młodego Septembra z "Kochaj albo rzuć" to w jim raczej nie rozpoznacie
Takie solidne 7/10. Film mnie wciągnął, zaimteresował.