Krzysztof Lang zmierzył się z tematem dość słabo obecnym w polskim kinie, mianowicie wydarzeń z marca 1968 r., będących plamą na honorze powojennej Polski. Jaki jest tego efekt? Średni. Lang to sprawny rzemieślnik, doświadczony reżyser nie tylko filmowy, ale i teatralnym, więc "Marzec" się ogląda. Sprawnie zrealizowane są sceny zbiorowe pod teatrem, scenografia jest na solidnym poziomie, mamy też dobre kostiumy, za które odpowiada ceniona kostiumografka Dorota Roqueplo, i niezłe aktorstwo, zwłaszcza Czopa (jego pułkownik MSW to chyba najbardziej złożona postać; szkoda, że twórcy nie poświęcili jej nieco więcej uwagi) i Bonaszewskiego. Ciekawie wyglądają też cyfrowo zrekonstruowane archiwalne zdjęcia, zarówno te z marcowych wydarzeń, jak i obyczajowe przebitki z poprzedzających je miesięcy, wymieszane z czarno-białymi ujęciami stylizowanymi na dokumentalne. Tyle tylko, że reżyser swoim filmem nie mówi nam nic nowego o Marcu '68, a historia mikro pokazywana na tle tej w skali makro jest strasznie schematyczna, podobnie jak wyjęty żywcem z "Romea i Julii" wątek romansowy (bardzo zresztą nieprzekonujący). Wcześniej do wydarzeń Marca w swoich filmach wracali m in. Piwowarski i Bromski, Lang poszedł w ich ślady i to dość dosłownie, bo jego film jest bardzo odtwórczy. Haniebna postawa polskich władz, dramat ludzi zmuszonych do wyjazdu, przerwane przyjaźnie i miłości - to wszystko jest doskonale znane i już było przedstawiane także w kinie. Ktoś mógłby powiedzieć, że Marzec '68 to właśnie było wszystko to, co wymieniłem, więc cóż innego miał Lang pokazać. To prawda, ale na tym polega różnica między artyzmem i rzemiosłem, że ze znanych i ogranych elementów można stworzyć coś oryginalnego. Lang artystą niestety nie jest, dlatego też jego film jest przeciętny. Zaczyna się w ogóle fatalnie, jak jakiś nieudolny teatr telewizyjny (choć wejście za kulisy "Dziadów" Dejmka i mówiący monolog Konrada "Holoubek" wypadają interesująco), później jest na szczęście nieco lepiej, mamy kilka dobrych scen i wzruszających momentów, ale przez niemal cały seans towarzyszyła mi uporczywa myśl: "Ja to wszystko już gdzieś wcześniej widziałem".
Moja ocena: 5/10.
P.S. Tradycyjnie przyczepię się do drobiazgu. Podczas studenckiej prywatki główna bohaterka na jedno z pytań odpowiada: "Dokładnie", w znaczeniu "właśnie/zgadza się". Błagam... W latach 60.?