I ja byłem wczoraj na „Wołyniu”. Wcześniej do tego wątku nie zaglądałem, żeby się nie sugerować opiniami kolegów i dopiero teraz wszystko przeczytałem. W zasadzie pod wieloma wypowiedziami bym sie podpisał, zwłaszcza tymi wyrażonymi przez Holta czy Sebastiana, ale jednak napiszę też coś od siebie. Odrobinkę będziemy się też jednak różnić w końcowej ocenie.
Chojrak, czytając Twoją relację tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że słusznie zrobiłem idąc na „Wołyń” do kina studyjnego. Przerażała mnie wizja, w której niedaleko mnie siedzi jakiś pacan z popcornem i colą. Co prawda okazuje się, że i w „Pionierze” można trafić na - nieco innych, ale jednak - bałwanów. Ale o tym na koniec.
Film trwa dwie i pół godziny, ale absolutnie nie odczułem, by był za długi, a takie zarzuty też się pojawiały. Dzięki temu, że trwa tyle, ile trwa, możliwe było nakreślenie szerszego tła historycznego, pokazanie różnych niuansów i samonakręcającej się spirali przemocy, która wreszcie pękła z hukiem - tak naprawdę sama rzeź wołyńska to może ¼ filmu. Uważam, że Smarzowski zrobił film uczciwy i całkiem rzetelny, nie nakręcił dzieła ani antyukraińskiego, ani propolskiego, jednocześnie bardzo mocno zanzaczając, że nie ma usprawiedliwienia dla bestialstwa, do jakiego wówczas doszło. Zdawał sobie sprawę, jak delikatnego tematu się podjął i po jak cienkim lodzie stąpa. „Wołyń”, choć opowiada o potwornościach, to jednak przemocą nie epatuje, co zdarzało się w poprzednich filmach Smarzowskiego. Scen brutalnych jest chyba tyle, ile być powinno. Gdyby było ich więcej, mielibyśmy pewnie do czynienia z jakąś trudną do zniesienia pornografią przemocy, która dziełu historycznemu zdecydowanie nie służy.
Zgodzę się, że jest to film antynacjonalistyczny. Na ekranie mamy pokazane piekło, ale reżyser wyraźnie zaznacza, iż w ukazywaniu ludzkich postaw bardziej interesują go odcienie szarości niż czerń i biel. Podczas apokalipsy niewiele trzeba, by ludzie zamienili się w potwory, a na ludzki odruch i człowieczeństwo nieraz niezwykle trudno się zdobyć.
Jedna z lepszych scen w całym filmie, to ta, w której
Ludzie zrobią wiele by ratować swoje życie, a okrucieństwo, bohaterstwo i poświęcenie nie mają barw narodowych, na co zawsze warto zwracać uwagę.
W „Wołyniu” rzeczywiście da się zauważyć nawiązania do „Idź i patrz” czy do „Miasta 44” (nie tylko w zakończeniu), a zwłaszcza do filmu Klimowa, choćby w sposobie narracji, ale i w niektórych konkretnych scenach. Nie czynię z tego reżyserowi zarzutu, bo nawiązania bywają niekiedy twórcze.
Poziom aktorstwa solidny, bez wybijających się ról, bo faktycznie mamy do czynienia z bohaterem przede wszystkim zbiorowym. Podkreśliłbym jednak pracę Michaliny Łabacz - miała zadanie niełatwe (także z psychologicznego punktu widzenia), ale uważam, że ta młoda dziewczyna wywiązała się z niego bardzo dobrze. Stworzyła ciekawą, zniuansowaną i niepapierową postać, chyba bardziej interesującą niż ta Zofii Wichłacz w „Mieście 44”. Na szczęście Łabacz również otrzymała w Gdyni nagrodę za debiut aktorski.
Zdjęcia bardzo dobre, ale w końcu Piotr Sobociński jr to klasa sama w sobie. Podobała mi się muzyka, która w umiejętny i nienachalny sposób akcentuje atmosferę grozy. Lubię też, gdy reżyser dba o detale (pod tym względem na Smarzowskim zawsze można było polegać), takie np. jak język, którym posługują się bohaterowie. Tutaj mamy: polski (z różnymi akcentami), ukraiński, rosyjski, niemiecki, jidysz. To powoduje, że widz jeszcze bardziej wierzy w wykreowany na ekranie świat. Niby rodzime języki filmowych postaci są juz czymś oczywistym we współczesnym kinie, ale warto to podkreślić, bo i dziś zdarza się, że w jakimś filmie wszyscy elegancko rozmawiają po angielsku, choc pochodzą z zupełnie różnych narodowości.
Potwierdzam, że niektóre wypowiedzi i dialogi wypadają trochę łopatologicznie i deklaratywnie, jakby reżyser chciał wszystko dokładnie wyjaśnić mniej zorientowanym osobom. Film jest też dość chaotyczny i nie wszystkie wątki są zrozumiałe - zwłaszcza dla widzów zagranicznych - co nie zawsze da się wytłumaczyć ogólnym chaosem i zamieszaniem panującym na tych ziemiach w czasie II wojny światowej. Nie przekonała mnie również postać tego pół Ukraińca pół Polaka, który zawsze płynął z prądem. Wiem, że byli tacy ludzie, ale ta postać wygląda mi bardziej na przykład ludzkiej postawy niż na bohatera z krwi i kości.
Przyznam, że odnosiłem wrażenie, że Smarzowski rzeczywiście miał problemy z dokończeniem swojego filmu. Moim zdaniem lekko szwankuje tu montaż, niektóre sceny są „puszczone”, jakby niedokończone, urwane - co raczej wynikało z konieczności, a nie z zamysłu reżysera - i dokręcone po jakimś czasie.
Brakowało mi nieco szerszego ukazania działań polskiej samoobrony. W filmie jest pokazana właściwie tylko jedna scena pokazująca odwet, ma on charakter nieskoordynowanej, ślepej i bezmyślnej zemsty, a przecież samoobrona podejmowała również akcje zorganizowane, czy to obronne czy to zaczepne.
„Wołyń” mi się podobał. Według mnie to dobry, uczciwy i dość rzetelny pod względem historycznym film. Oceniam na mocne 7/10. Na wyższą ocenę się nie zdecydowałem, bo jednak jest w dziele Smarzowskiego trochę niedociągnięć.
„Wołyń”, jako się rzekło, obejrzałem w studyjnym „Pionierze”. Seans o godz. 17., sala prawie pełna, bilet za 14 zł.
Na zakończenie jeszcze bałwanach, o których wspomniałem na wstępie. Otóż podczas seansu obok mnie siedziało starsze małżeństwo. Pani poczęstowała mnie eukaliptusowym cukierkiem.
Kiedy po projekcji zapaliły się już światła, a ja - pogrążony w myślach na temat tego, co przed chwilą zobaczyłem - usłyszałem i zobaczyłem, jak ów starszy pan, zapinając swoją kurtkę mówi przez zęby: „I pomagaj tu Ukraińcom. Wyrżnąć ich wszystkich!”. Ta wypowiedź zażenowała mnie i zasmuciła chyba jeszcze bardziej niż wydarzenia przedstawione w filmie Smarzowskiego. Sądzę, że również sam reżyser byłby taką wypowiedzią zmartwiony, bo jego film nie służy wzbudzaniu niechęci czy wręcz nienawiści, a ma skłonić do zastanowienia się nad jej przyczynami, wzbudzić refleksję nad tym, jak różne mogą być ludzkie postawy w sytuacjach skrajnych, i jak cienka granica dzieli normalność od potworności, a także do czego może prowadzić nacjonalizm. Najwyraźniej nie wszyscy to zrozumieli, a niektórzy dodatkowo do „Wołynia” zwyczajnie nie dorośli - niezależnie od tego, ile mają lat.