Łukasz Adamski chyba chciałby skrytykować ostrzej, ale na forum na którym pisze – nie wypada mu. Takie przynajmniej ja mam odczucia… No ale żeby ideałem reżysera miał się dlań stać lewak i prorosyjski "pożyteczny idiota" Stone?
http://wpolityce.pl/kultura/307343-smol ... a?strona=2 "Smoleńsk". Był potencjał na polskiego "JFK". Film broni się na wielu płaszczyznach."
RECENZJA opublikowano: 17 minut temu Kino Świat/materiały prasowe
"Antoni Krauze zrobił bardzo przejrzysty, klarowny film podsumowujący i uporządkowujący lata dziennikarskich śledztw w sprawie tragedii smoleńskiej. Nie uniknął kilku artystycznych potknięć, ale ostatecznie wyszedł obronną ręką nawet z bardzo kontrowersyjnego mistycznego finału.
Przyznaję, że z kilku powodów obawiałem się filmu Krauzego. Mały budżet, czwórka scenarzystów (Tomasz Łysiak, Marcin Wolski, Antoni Krauze, Maciej Pawlicki) o zupełnie różnej artystycznej wrażliwości i problemy z obsadą. Do tego katastrofalny zwiastun, który kazał poważnie się obawiać o ostateczny poziom filmu. A jednak to wszystko nie przeszkodziło ostatecznie nakręcić filmu dosyć udanego. Przejrzystego, chłodnego emocjonalnie i czytelnego również dla widza nie obeznanego w smoleńskiej tematyce.
Nie jest ten film wolny od znaczących artystycznych potknięć. Jest ich kilka. Od możliwych do zrozumienia (wielokrotnie przerabiany scenariusz i niepewny budżet, zmuszający kręcić film etapami), aż po niechlujstwa, których spokojnie można było uniknąć przy trochę dłuższej pracy nad filmem. Przykład? W ujęciach małego tłumu protestującego przeciwko pochówku pary prezydenckiej na Wawelu pojawiają się… Azjaci. Nie można było naprawdę dobrać statystów o mniej charakterystycznych rysach twarzy? Niechlujna wizualnie i aktorsko jest też otwierająca film scena reakcji załogi Jaka 40 na wybuch we mgle na lotnisku Siewiernyj. Nie rozumiem również logiki sceny, w której dziennikarka wyciągnięta z mieszkania w nocy przez złowieszczo wyglądającego nieznajomego (Andrzej Mastalerz), udaje się z nim do baru i wysłuchuje banalnych teorii spiskowych dostępnych w zasadzie w… internecie.
Mam też zastrzeżenia do głównej roli Beaty Fido. Wcielająca się w dziennikarkę mainstreamowych mediów aktorka prezentuje nierówny poziom. Nie wynika on jednak z jej nieumiejętności aktorskich, a raczej chaotycznej konstrukcji roli. Jej bohaterka powoli odchodzi od wiary w rządowe teorie o przyczynach katastrofy, zbliżając się do pogardzanego tłumu na Krakowskim Przedmieściu. Jest w tym jednak niekonsekwentna. W jednej scenie ze łzami w oczach zdaje sobie sprawę, że jej naczelny grany przez Redbada Klinstrę chodzi na pasku rządu i tajemniczych ludzi ze służb (Jerzy Zelnik), by chwilę potem zadawać krzywdzące pytania wdowie po generale Błasiku (Aldona Struzik). Nie wybrzmiewa dostatecznie mocno przemiana głównej bohaterki i jej wewnętrzna walka, która jest przecież główną osią filmu. Ciekawie natomiast zarysowany jest konflikt między "dziennikarką-lemingiem" i jej "moherową matką", które spotykają się co wieczór na Krakowskim Przedmieściu. Ten wątek ma w sobie wielki ładunek dramaturgiczny i mógł być rozegrany w jeszcze bardziej symboliczny sposób.
Fido nie niesie całego filmu na swoich barkach, co bez wątpienia zrobiłaby właśnie Aldona Struzik. Pierwotnym zamysłem scenariusza Tomasza Łysiaka było zbudowanie równorzędnych dwóch postaci kobiecych, będących dla siebie kontrapunktem. Rozumiem, że do końca wyeksploatowana postać dziennikarki pozwoliła na opowiedzenie o mechanizmach działania polskich mediów. Jednak bardzo poruszająca, świetna kreacja Struzik pokazuje jak bardzo film by zyskał na rozszerzeniu postaci Błasikowej. Szkoda. Jej rola najjaśniejszy aktorski punkt filmu.
Jest w "Smoleńsku" wiele deklaratywnych dialogów i uproszczonych postaci. Film przygniata jaskrawą publicystyką. Nie jest to jednak mój zarzut. Zarówno Krzysztof Zanussi w "Obcym ciele" jak i Patryk Vega w "Służbach Specjalnych" nie unikali takiej stylistyki. Kino z jasną tezą polityczną nie jest niczym niezwykłym, czego dowodem jest choćby głośny "JFK" Olivera Stone’a.
Oglądając film Krauzego wciąż miałem zresztą przed oczami jednoznaczny w wymowie i publicystyczny obraz Stone’a. Krauze zrobił równie drobiazgowo i klarownie budujący teorie spiskowe film, choć oczywiście nie można obu filmów artystycznie ze sobą zestawiać. Krauze nie był wcale tak daleki, by zrobić równie spełniony film. Przy większym budżecie "Smoleńsk" byłby krytykowany przez niektóre media wyłącznie za wymowę polityczną.
Trudno specjalnie analizować grę Lecha Łotockiego i Ewy Dałkowskiej, którzy z powodzeniem odkrywają kilka scen z ostatnich chwil życie pary prezydenckiej. Nie tworzą kreacji, co jest jednak zrozumiałe. Oboje pojawiają się na ekranie bardzo krótko, choć Łotockiemu udaje się w tym czasie wiarygodnie oddać przemówienie prezydenta Kaczyńskiego w Tbilisi. Jest w "Smoleńsku" wiele dobry ról drugoplanowych na czele z przekonującym Markiem Bukowskim w roli byłego pilota pomagającego w dziennikarskim śledztwie.
Krauze jest zaskakująco wycofany emocjonalnie. Jego film to dosyć sucha relacja z tego co się stało feralnego 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem i następnie na Krakowskim Przedmieściu. W pierwszych kilkunastu minutach filmu powstaje wręcz wrażenie obcowania z fabularyzowanym dokumentem, a nie filmem fabularnym. Choć ostatnia scena pokazuje wybuch na pokładzie Tupolewa, Krauze nie mówi, kto jest za niego odpowiedzialny. Tak buduje akcje, by widz sam odpowiedział sobie na pytanie, kto mógł dokonać zamachu na polską elitę lecącą do Katynia. Nie jestem zwolennikiem tezy o zamachu w Smoleńsku, jednak taka artystyczna wizja tego zdarzenia do mnie przemawia. Zupełnie jak w "JFK" Stone’a, którego wizji przyczyn śmierci prezydenta USA nie podzielam.
"Smoleńsk" Antoniego Krauze broni się na wielu płaszczyznach. Nawet wyśmiewana od dawna m.in. przez "Gazetę Wyborczą" finałowa mistyczna scena spotkania ofiar katastrofy z poległymi żołnierzami w Katyniu jest pozbawiona kiczu, którego się bardzo obawiałem. Zaskakująco pasuje do surowej, chłodnej dokumentalnej stylistyki Krauzego. Wspaniale wybrzmiewa też przejmująca muzyka Michała Lorenca, nadająca filmowi specyficznego klimatu.
Cieszę się, że już wiekowemu Antoniemu Krauzemu udało się nakręcić solidny, choć z pewnością nie dorównujący poziomem "Czarnemu Czwartkowi", film, który z biegiem czasu będzie nabierał wartości. Mam nadzieję, że filmowa opowieść o katastrofie Smoleńskiej nie zakończy się na tym obrazie, a otworzy filmowcom drogę do kolejnych najróżniejszych ideologicznie wizji tej przełomowej dla polskiego narodu katastrofy."