Największym problemem ostatniego filmu Bartosza Konopki jest niekonsekwencja. To film złożony z kilku filmów: dramatu psychologicznego, thrillera, czarnej komedii, kryminału a'la Skandynawia. I tak naprawdę nie wiadomo, czego tu jest najwięcej i co jest najistotniejsze. Z jednej strony to dobrze, że duszny klimat bywa w "Wyrwie" kontrapunktowany elementami humorystycznymi, ale z drugiej powoduje to swego rodzaju dysonans. Bo nagle, po jakiejś nakręconej w śmiertelnie ponurym stylu sekwencji, dostajemy sceny rodem z kina Coenów albo Machulskiego.
Nie znam książkowego pierwowzoru, bo nie gustuję w literaturze, którą tworzy Chmielarz, ale może tam jest wszystko przedstawione lepiej, spójniej. U Konopki jest na zbyt wysokim koturnie i mało logicznie - te nieznośnie dołujące zdjęcia, pretensjonalne monologi z offu, mało wiarygodne niektóre wątki i relacje między postaciami. I do tego "każdy z każdym". Brakowało mi jeszcze molestowania dziewczynek przez dziadków... Stanowczo za dużo grzybów w tym barszczu jak na mój gust. Kot i Grzegorz Damięcki robią, co mogą, a ich duet jest chyba najmocniejszym elementem filmu, ale - jako się rzekło - jakby wyjętym z jakiegoś zupełnie innego. Daję 5/10. Więcej nie jestem w stanie nawet przy najlepszych chęciach.
P.S. Polscy twórcy po raz kolejny sprytnie obeszli kwestię praw i licencji, wymyślając wyszukiwarkę internetową o wdzięcznej i jakże oryginalnej nazwie Net Finder.