Kogel Mogel 4
Ten film jest zły.
A to ci nowina, powie ktoś. Mało to złych filmów? Mało to złych polskich filmów? A Kogel Mogel 3 to był dobry?
Nie, nie. Nie o to mi chodzi. Ten film jest ZŁY. To Freddy Krueger złych filmów. Freddy Krueger, nie Lord Voldemort - ten był wysublimowany, elegancki, zło z klasą. Niektóre złe filmy oglądam z masochistyczną przyjemnością, czekając aż mi zaserwują jakąś kolejną nielogiczność, uproszczenie, aktorski kiks. Tak na przykład oglądam serial "Ojciec Mateusz", zasmiewajac się z tego, co w zamierzeniu twórców ma być poważne.
Ale tu - nie. Tu od samego początku czułem rosnącą irytację. Na robienie z widza kompletnego idioty. Widz tego filmu jest jak klient restauracji, która działa na rynku od wielu lat i w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że nie ma co się starać dobrze smażyć kotlety - wystarczy rzucić na talerz nie dosmażone mięcho bez panierki a ludzie i tak przyjdą i zeżrą.... PAL już diabli nędzny scenariusz, kompletnie nieśmieszne żarty, szablonowy soundtrack (k...a, ile jeszcze razy w momencie jazdy motocyklem w polskim filmie będę musiał wysłuchać "No Nie Zgadniecie K***a Czego" zespołu Steppenwolf?!), cukierkową kolorystykę i chyba brak reżysera na planie. Wiecie, co mnie najbardziej boli po seansie? Gra aktorów. A to ci nowina, powie ktoś. Tak dużo oczekiwałeś po Rozbicki, Hamkało i Zakościelnym? No to tu was rozbawię. Zakościelny jest w tym filmie najlepszy (obok dwu cudownych psów molosów). A wiecie, dlaczego? Bo gra po swojemu, w ten swój leniwy sposób. Bo jako jedyny nie wziął udziału w jakims kretyńskim teleturnieju zorganizowanym na planie, pod hasłem "Kto bardziej przerysuje rolę, kto gorzej zagra, kto odpali większą farsę". Że co, że farsa dopuszcza przerysowanie? Może i tak. Aczkolwiek najlepsze farsy to te, gdzie aktorzy grają stonowanie, potęgując tym samym farsowy efekt. A tu.... Stalińska. Opania. Wardejn. Kasprzyk. Zborowski. To wszystko są dobrzy aktorzy. Nawet bardzo dobrzy. I wszyscy grają na zasadzie "He he, zagrałeś do dupy, ale potrzymaj mi whisky, ja ci pokaże jak to można zagrać jeszcze gorzej...". Dla mnie szok. Nigdy w życiu nie widziałem tak BEZNADZIEJNEJ gry Mariana Opanii. Zdzisław Wardejn gra ze źle dopasowaną sztuczną szczęka (nie, w scenariuszu tak nie ma, ona po prostu powoduje, że mówi niewyraźnie i sepleni). A na koniec pojawia się Karol Strasburger i może tak miało być - taka Familiada w polskim kinie.... Uśmiechnąłem się na tym filmie może kilka razy, glownie po scenach Zakościelnego i po niezłej scenie z udziałem Wojciecha Solarza jako młodego policjanta z drogówki. Wyczyn, prawda? Można jeszcze dalej się znęcać, można pisać o wtrącanych ni z gruszki ni z pietruszki cytatach filmowych (np umoczyć się w tym filmie mają okazję "Noce i dnie"); można się ponaigrawac z koszmarnych Muchy i Błęckiej Kolskiej; można by współczuć kilku aktorom, że byly to ich ostatnie rolę w życiu.... Szkoda czasu.
1/10. I sweter w paski.
_________________ Film to życie, z którego wymazano plamy nudy - Alfred Hitchcock.
|