Nagrodzony w Cannes i nominowany do Oscara film Jerzego Skolimowskiego dość mocno podzielił zarówno widzów, jak i krytyków. Niektórzy okrzyknęli go arcydziełem naszych czasów, inni uznali za film odtwórczy i nadto publicystyczny. Ja lokuję się gdzieś pośrodku. Korespondująca z "Na los szczęścia, Baltazarze" historia osiołka, mówiąca jednak zdecydowanie więcej o ludziach niż o osłach, podobała mi się, a momentami mną poruszyła, ale uważam "IO" za dzieło mocno nierówne, gdzie obok scen genialnych trafiają się zupełnie chybione. Świetne są zdjęcia Michała Dymka, niezwykła muzyka Pawła Mykietyna, no i - last but not least - rewelacyjne osiołki.
Film jest najlepszy, gdy skupia się na tytułowym ośle, jego wędrówce przez dziwaczny świat ludzi, raz dobrych, raz bezmyślnie okrutnych. Znacznie gorzej wypadają niektóre wątki poboczne, mocno przerysowane i niezbyt potrzebne, jak choćby ta z wiejskimi kibolami czy z granym przez Kościukiewicza kierowcą TIR-a.
O nawiązaniu do filmu Bressona (który mi się nota bene kiedyś bardzo nie podobał) była już mowa. Niektórzy - żartobliwie bądź wręcz złośliwie - dopatrywali się też pokrewieństwa ze "Shrekiem". Ja widzę jeszcze co najmniej jeden, nie wiem, na ile zamierzony, cytat filmowy, mianowicie ostatnią scenę, która przywodzi mi na myśl
Oceniam "IO" na 7/10. Mógł to być moim zdaniem film lepszy, gdyby pozbawić go kilku niepotrzebnych scen, ale i tak to bardzo ciekawa propozycja filmowa w dzisiejszych mocno skomercjalizowanych czasach.