Forum Polskiego Kina http://forum.polskiekino.com.pl/ |
|
Alfabet Rafała Dajbora - zaduszkowe pożegnania filmowe 2022 http://forum.polskiekino.com.pl/viewtopic.php?f=16&t=1195 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Rafal Dajbor [ 2 listopada 2022, 11:24 ] |
Tytuł: | Alfabet Rafała Dajbora - zaduszkowe pożegnania filmowe 2022 |
W czasie istnienia bloga prowadziłem tam swoją autorską rubrykę „Filmowe pożegnania”. Bloga póki co nie ma, chciałbym jednak mimo to, z okazji dnia zadusznego, pożegnać raz jeszcze niektórych ludzi filmu, których żegnaliśmy w mijających dwunastu miesiącach. Oto więc mój, również autorski, alfabet tych, których już z nami nie ma. Czternastego marca zmarł Władysław Barański. Kaskader, a także epizodyczny aktor filmowy. Szalenie charakterystyczny, brodaty, barczysty. Pracował z z Kutzem, Zanussim, Kawalerowiczem, Polańskim i Hoffmanem, ale i z tymi, z którymi nie wszyscy pracować chcieli, m.in. z Romanem Wionczkiem i Bohdanem Porębą. W 1990 roku miał okazję brać udział przy realizacji filmu „Eminent Domain” z Donaldem Sutherlandem. Ostatnią jego pracą był serial Kristoffera Rusa „Żywioły Saszy. Ogień” z roku 2020. Pierwszego września odszedł wieloletni pracownik Filmoteki Narodowej, Krzysztof Berłowski. Był tym, z którym stykał się każdy korzystający z czytelni FN. Niewysoki, łysiejący, o nerwowych, szybkich ruchach i cichym głosie, sprawiający wrażenie kogoś, kto stale „przeprasza że żyje”, był prawdziwym fachowcem i potrafił każdemu bezbłędnie wskazać poszukiwane przezeń materiały, a przy tym skrupulatnie pilnował, by każdy odwiedzający czytelnię wpisywał się do zeszytu. Trudno mi uwierzyć, że gdy znów pojawię się na Puławskiej, to pana Krzysztofa już tam nie będzie…. W mijającym roku pożegnaliśmy Ligię Borowczyk. Żonę i – jak pisano po jej śmierci – muzę Waleriana Borowczyka. Zmarła szóstego września. Na ekranie debiutowała w „Zimowym zmierzchu” Stanisława Lenartowicza. Wraz z mężem wyjechała z Polski i występowała w jego wysmakowanych plastycznie filmach erotycznych, takich, jak „Goto, wyspa miłości”, czy „Za murami klasztoru”. Z filmem polskim pożegnała się w 1971 roku rolą w „Kamizelce” Stanisława Jędryki. Zmarły czwartego marca Tadeusz Borowski był moim sąsiadem i dobrym, sympatycznym znajomym. Poprosiłem go kiedyś o wywiady dla dwóch gazet. Zgodził się od razu. Wiele lat spędził w Teatrze Ateneum. Był ulubionym aktorem Romana Załuskiego. Niezapomniane role zagrał w jego „Zarazie”, „Kardiogramie”, a także m.in. we „Wściekłym” i „Och, Karol”. Uwielbiał grać w tenisa. Minąłem się z nim pod Mostem Poniatowskiego na kilka dni przed jego śmiercią. Szedł jak zawsze sprężystym krokiem, powiedzieliśmy sobie „dzień dobry”, także jak zawsze – z uśmiechem. Nic nie wskazywało, że to jego ostatnie chwile… Tadeusz Bradecki był przede wszystkim zasłużonym człowiekiem teatru – aktorem, reżyserem, dyrektorem teatrów, wykładowcą reżyserii w krakowskiej PWST, felietonistą miesięcznika „Dialog”. Ale – także aktorem filmowym, pamiętnym szczególnie z dwóch filmów należących do nurtu Kina Moralnego Niepokoju: „Amatora” Kieślowskiego i „Constans” Zanussiego. U obu tych reżyserów grał także w ich późniejszych filmach. Wystąpił też w serialu Macieja Wojtyszki „Mistrz i Małgorzata” jako Jeszua. Zmarł 24 stycznia. Reżyser Jan Budkiewicz (zmarł 2 sierpnia) należał do grona zapomnianych już właściwie twórców filmowych. Nie stworzył żadnego filmu, który na trwale zapisałby się w historii kina. Takie tytuły, jak „Tortura nadziei”, „Dekameron 40, czyli cudowne przytrafienie pewnego nieboszczyka”, „Olśnienie” czy „Pobojowisko” znane są dziś tylko wytrawnym koneserom polskiego filmu. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku współpracował z Andrzejem Wajdą jako drugi reżyser przy „Polowaniu na muchy”, „Krajobrazie po bitwie” i „Brzezinie”. Potem próbował także kariery parlamentarnej. Ósmego grudnia zmarł Sylwester Chęciński – twórca rozmaitych gatunkowo filmów, które znalazły uznanie w oczach widzów. To on nakręcił komediową trylogię składającą się z filmów „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Wcześniej zrealizował „Historię żółtej ciżemki”, z błyskotliwym, dziecięcym debiutem aktorskim Marka Kondrata. To on zmierzył się z postacią Ryszarda Ochódzkiego tworząc film „Rozmowy kontrolowane”, gdy Stanisława Barei zabrakło już wśród żywych. Osobiście jednak najwyżej cenię jego „Wielkiego Szu” – za atmosferę, za wyborne aktorstwo całej obsady, za kapitalną muzykę Andrzeja Korzyńskiego (który zmarł 18 kwietnia, czyli cztery miesiące po Chęcińskim). Dziewiętnastego stycznia pożegnaliśmy Antoninę Girycz. Wspaniałą aktorkę teatralną i wytrawną Mistrzynię Epizodu polskiego kina. Z każdej roli tworzyła charakterystyczną perełkę. Najlepiej wykorzystał to chyba Jerzy Gruza, obsadzając Girycz w roli jednej z koleżanek z pracy Magdy Karwowskiej w „40-latku”. Choć i kadrowa Biernacka ze „Zmienników” Barei zagrana była przecież znakomicie. Antonina Girycz miała to „coś”, co sprawia, że aktorka czy aktor mogą grać maleńką rolę, a zawsze zostaną zauważeni. MISTRZ! Nie ma słowa, które lepiej określałoby pozycję Ignacego Gogolewskiego. Pierwszy powojenny Gustaw-Konrad w „Dziadach”, twórca wspaniałych kreacji aktorskich w repertuarze romantycznym. Wielki w Mickiewiczu, wytrawny w Gombrowiczu. Ponadto reżyser teatralny, aktor filmowy próbujący swoich sił także jako reżyser, pedagog i działacz ZASP. Mistrz, ale nie bez skaz. Środowisko aktorskie długo nie mogło wybaczyć mu, że w stanie wojennym właśnie on, bezpartyjny, nie przyłączył się do bojkotu, za to wstąpił do PRON-u. Znamienne jednak, że na mszy pogrzebowej z najwyższym szacunkiem mówili o nim ci, którzy wtedy byli po drugiej stronie barykady – Krystyna Janda, Jan Englert, Andrzej Seweryn. Ignacy Gogolewski odszedł na wieczną służbę Melpomenie piętnastego maja. Barbarę Krafftównę (zmarła dwudziestego trzeciego stycznia) nie bez kozery nazywano „Mieczysławą Ćwiklińską teatru absurdu”. W repertuarze spod znaku Witkacego i Gombrowicza osiągnęła bowiem to, co Ćwiklińska w dramacie realistycznym – pełne sceniczne mistrzostwo i szczere uwielbienie widowni. Jej wyczucie absurdalnego poczucia humoru wykorzystali Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora w Kabarecie Starszych Panów. A jej największa rola filmowa to bez wątpienia aktorka Felicja w „Jak być kochaną” Wojciecha Jerzego Hasa. Rola ta tak zrosła się z Krafftówną, że mało kto już wie jak bardzo Has zaufał Krafftównie i własnej intuicji; w czasie realizacji „Jak być kochaną” Krafftówna w powszechnej opinii, zwłaszcza widzów, uchodziła bowiem za aktorkę stricte komediową. Grając Felicję – kobietę nieszczęśliwie zakochaną, zgwałconą i posądzoną o kolaborację z hitlerowcami – wzniosła się na wyżyny aktorstwa. Szóstego lipca odeszła Krystyna Królówna. Aktorka teatralna, radiowa, a w filmie… W filmie znana w zasadzie z dwóch ról. Pierwsza z nich to Hanka Borynowa, żona Antka Boryny (którego grał zmarły niecałe dwa miesiące wcześniej Ignacy Gogolewski). Druga – to głos Smoliwąsowej z serialu Henryka Bielskiego „Ballada o Januszku”, którą na ekranie grała wielka rosyjska aktorka, Lidia Fiedosiejewa-Szukszyna. Ostatnie lata Królówna już nie występowała i pędziła spokojny żywot emerytki. Gdy zmarła – Henryk Bielski pożegnał ją wzruszającym nekrologiem. Siedemnastego grudnia zmarł operator Stefan Kurzyp. Nie bywał samodzielnym autorem zdjęć, był za to często współpracownikiem znanych operatorów. Współtworzył wspaniałe filmy wielu dekad. W latach 60. były to m.in. „Dwa żebra Adama” i „Kierunek Berlin”. W dekadzie lat 70. – „Dziura w ziemi”, „Uciec jak najbliżej”, „Blizna”, „Przepraszam czy tu biją”. Lata 80. to w karierze Stefana Kurzypa m.in. „Dreszcze”, „Wyjście awaryjne”, „Och, Karol” i „Kogel-mogel”, a lata 90. – „Jancio Wodnik” i „Wojaczek”. Ostatni raz na planie filmowym pracował jako asystent operatora obrazu przy „Różyczce” Jana Kidawy Błońskiego w roku 2010. Dla wielu widzów Ilona Kuśmierska była przede wszystkim aktorką głosową, znaną zwłaszcza z bajek wydawanych w latach 70. i 80. na płytach winylowych i kasetach audio. Jej wysoki, charakterystyczny głos sprawił, że angażowaną ją nader często do ról dziecięcych. Jednak nie można zapominać, że to ona wcieliła się w Jadźkę, córkę Kargula w „Samych swoich”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”, a także w Emilkę Niechcicównę w „Nocach i dniach”. Grała w kilku warszawskich teatrach: Ziemi Mazowieckiej, Syrenie, Komedii. Zmarła nagle osiemnastego września. Śmierć Jolanty Lothe (zmarła pierwszego kwietnia) zaskoczyła mnie kompletnie. Rozmawialiśmy telefonicznie dosłownie kilka dni wcześniej. Dopiero potem dowiedziałem się od córki pani Jolanty, że skrupulatnie ukrywała to, jak bardzo jest chora i to od niemal dwudziestu lat. W wywiadzie, który z nią przeprowadziłem mówiła wprost, że ma żal do filmu. Do reżyserów, którzy widzieli tylko jej duży biust i blond włosy i nie potrafili wyjść wobec niej poza stereotyp seksownej blondynki. Ceniła natomiast rolę Kurasiowej w „Polskich drogach”. Kompletnie nie znam się na kobiecych strojach i kiedyś, gdy przyszedłem do niej z koleżanką-fotografką, na którą to wizytę pani Lothe założyła coś, co okazało się być ładną suknią, nazwałem tę suknię „podomką”, czym wprawiłem Jolantę Lothe w totalne osłupienie. Od tej pory słowo „podomka” już zawsze mi się z nią kojarzy. Pierwszego stycznia odszedł Janusz Łęski, największy obok Stanisława Jędryki twórca filmów i seriali dla dzieci. To on nakręcił „Rodzinę Leśniewskich”, serial „Kłusownik” i jego wersję kinową – „Na tropach Bartka”, „Przygrywkę”, „Urwisy z Doliny Młynów” oraz prawdziwy przebój przełomu lat 80. 90. XX wieku – „Jankę”, z doskonałą, młodzieńczą rolą Agnieszki Krukówny. Po 1989 roku, jak wielu twórców jego pokolenia (m.in. Has, Konwicki czy Różewicz) zamilkł jako filmowiec. Na szczęście „Janka” wciąż jest przypominana i wciąż ma swoich wiernych wielbicieli. Przez lata znałem Jana Mayzla z ekranu, z charakterystycznych, świetnie granych ról epizodycznych w filmach Barei, Chmielewskiego, Kieślowskiego, Rybkowskiego, Barańskiego, Falka, Machulskiego, Zanussiego, Kutza, Ślesickiego… W 2021 roku miałem okazję poznać, jak fajnym jest człowiekiem – gdy bez problemu zdecydował się pomóc mi przy pisaniu do mojej książki rozdziału o jego żonie, Zofii Merle. Kiedy zaproponował mi przejście „na ty” – był to dla mnie zaszczyt. Tuż przed Bożym Narodzeniem zadzwonił do mnie – pomyłkowo. Powiedział mi wtedy, że jest po wylewie i dlatego czasem coś myli w telefonie. Umawialiśmy się na kawę po Nowym Roku. Dwudziestego ósmego grudnia, idąc po prostu ulicą, miał drugi wylew… Zmarły szóstego września Kazimierz Mazur to dla większości widzów Tomasz, czy też raczej Tomaszek Niechcic, nieznośny syn Barbary i Bogumiła z „Nocy i dni”. Tomaszek nie był, jak wiadomo, postacią pozytywną i aktor przyznawał w wywiadach, że czasami dawano mu to odczuć (niestety nie wszyscy widzowie pamiętają, że należy skrupulatnie odróżniać aktora od granych przezeń postaci). W ostatnich latach Kazimierza Mazura znali znakomicie miłośnicy serialu „Barwy szczęścia”. Jego syn, także Kazimierz, poszedł w ślady ojca. Jest aktorem i ma na swoim koncie liczne role w filmach, serialach i przedstawieniach Teatru Telewizji. „…a węgiel to koks, to antracyt”. Wygłaszający groteskowy wiersz o węglu recytator w „Misiu” Stanisława Barei to najbardziej znana rola zmarłego szesnastego marca Włodzimierza Nowaka. Aktora, ale także utytułowanego managera kultury i impresaria, który sprowadzał na występy dla amerykańskiej Polonii największych polskich artystów, z Tadeuszem Łomnickim na czele. „Miś” nie był jedynym znanym i popularnym filmem z udziałem Nowaka – aktor grał także m.in. w „Kardiogramie” Załuskiego, „Sanatorium pod klepsydrą” Hasa, raz jeszcze też pojawił się u Barei – w „Zmiennikach”. Zmarły dwudziestego drugiego kwietnia Witold Orzechowski większą część swojego życia twórczego poświęcił nie kinu, ale telewizji. To on odpowiadał od strony reżyserskiej i produkcyjnej za prawdziwy przebój lat 90. – talk show „Na każdy temat” prowadzony przez Mariusza Szczygła. Wcześniej reżyserował przedstawienia Teatru Telewizji oraz film fabularny „Wyrok śmierci” z 1980 roku. Po wielu latach, w roku 2016, próbował wrócić na duży ekran komedią „Kobiety bez wstydu” z Michałem Lesieniem i całą plejadą kobiecych gwiazd. Niestety, film okazał się zupełnym niewypałem… Franciszek Pieczka był „tylko” aktorem. Nie uczył w szkołach teatralnych, nie miał ambicji reżyserskich, ani dyrektorskich. Nie brał udziału w medialnych dyskusjach na tematy społeczno-polityczne. Ba – jak wspominali jego przyjaciele i koledzy nie przepadał nawet za popremierowymi bankietami w teatrze. Po prostu robił swoje i szedł do domu. Ten ostentacyjnie wręcz nie-gwiazdorski aktor był prawdziwą gwiazdą kina nie tylko polskiego. Właściwie nieznana pozostaje błyskotliwa kariera Pieczki w kinie niemieckim. A w Polsce… Lista nazwisk reżyserów, u których grał, to w zasadzie „litania” największych. Wajda, Has, Kawalerowicz, Kieślowski, Kutz, Kolski, Hoffman… Do tego dwa seriale – „Czterej pancerni i pies” oraz „Ranczo”, tytuły z różnych epok telewizji, więc prezentujące aktorstwo Pieczki na różnych jego etapach, a oba dające mu gigantyczną wręcz sympatię widzów. Pieczka odszedł dwudziestego trzeciego września. Nie brakowało komentarzy, że wraz z nim odeszła cała Epoka. Czternastego grudnia pożegnaliśmy Tadeusza Rossa. Aktora, piosenkarza, satyryka i polityka (był m.in. radnym Warszawy, posłem na Sejm RP oraz europosłem). Dla mojego pokolenia, które wiek nastoletni przeżywało w latach 90. ub. wieku kojarzył się przede wszystkim z Zulu Gulą – stworzoną przezeń postacią obcokrajowca, dziwiącego się realiom Polski po przełomie ustrojowym. Nieco starsi pamiętają także jego radiowy duet z Piotrem Fronczewskim. Nazywało się to bodajże „Loża”. Kino nie chciało wykorzystać do końca jego talentu. Grał m.in. w „Kanale” Wajdy (był to młodzieńczy występ, jeszcze w czasie studiów aktorskich, na pograniczu statystowania), „Milionie za Laurę” Przybyła i kilku popularnych serialach, takich jak „Klan”, „Daleko od noszy” czy „Na dobre i na złe”. Zmarły dwudziestego piątego stycznia Krzysztof Sowiński wydawał się być reżyserem naprawdę utalentowanym. Jego szkolna etiuda „Przypowieść” zdobyła wyróżnienie na festiwalu etiud w 1975 roku. Jednak swoją późniejszą karierą nie udało mu się potwierdzić tych nadziei. Zarówno „Wakacje w Amsterdamie”, jak i „Pantarej” – przeszły właściwie bez żadnego echa… Choć przecież „Pantarej”, nakręcony w latach 80., dotykał ważkiego wówczas tematu narkomanii. Siedemnastego października w Domu Aktora Weterana w Skolimowie zmarł Zdzisław Tobiasz. Znakomity aktor teatralny i radiowy – obdarzony głębokim, niezwykle charakterystycznym głosem. Także reżyser teatralny oraz wykładowca aktorstwa w szkołach: warszawskiej i łódzkiej. Ale… nie oszukujmy się. Wszystkie jego osiągnięcia w oczach większości widzów przyćmił major Wołczyk z „07 zgłoś się”. Tobiasz w roli majora był obsadowym strzałem w dziesiątkę. Jego przedniojęzykowe „ł” tworzyło wspaniały kontrast zarówno z samą postacią „ludowego” milicjanta, jak i z naturalnym stylem aktorstwa Bronisława Cieślaka jako Borewicza. Ich wspólne sceny były znakomite. A Krzysztof Kieślowski, obsadzając Tobiasza w roli sędziego w „Krótkim filmie o zabijaniu” nie krył, że za tą decyzją obsadową stał jego zachwyt nad majorem Wołczykiem. Bardzo żałowałem, że z powodu przechodzenia właśnie zakażenia covidem nie mogłem pojechać na pogrzeb zmarłej dwudziestego drugiego stycznia Janiny Traczykówny. Była moją sąsiadką, mieszkała w tym samym bloku, co Zofia Czerwińska, tylko w innej klatce schodowej. Po Powiślu chodziła zawsze elegancko ubrana, w kapeluszu i nieodłącznych lekko przyciemnionych okularach. A role…? Te u Barei i Koterskiego zna każdy. Te w „Barbarze i Janie” i „Nocach i dniach” – niemal każdy. Ja miałem szczęście widzieć ją także na scenie, gościnnie, w Teatrze Ateneum. Jej największe kreacje z Teatru Dramatycznego znam niestety tylko z opowiadań i recenzji. Tego samego dnia, co Ignacy Gogolewski odszedł młodszy od niego o dekadę Jerzy Trela. Także MISTRZ i także mickiewiczowski Gustaw-Konrad (w „Dziadach” w reżyserii Konrada Swinarskiego). Wielki aktor teatralny, któremu ta wielkość nie przeszkadzała w byciu najzwyczajniej w świecie normalnym człowiekiem. W ostatnich tygodniach jego życia, nie wiedząc, jak bardzo jest chory, dzwoniłem do niego z prośbą o wywiad. Ani razu nie dał mi odczuć, że… Odpowiadał spokojnie, że bardzo mu miło, ale może trochę później, gdy się lepiej poczuje, bo teraz nie czuje się dobrze. Żałuję, że ten wywiad pozostanie już na zawsze w sferze niezrealizowanych i niemożliwych do zrealizowania planów. Siedemnastego czerwca zmarł Jean-Louis Trintignant, wybitny francuski aktor, a także kierowca rajdowy. W pamięci polskich widzów pozostał przede wszystkim sędzią z „Trzy kolory. Czerwony” Kieślowskiego. Wielu polskich krytyków uważało, że ten film ma „w kieszeni” Złotą Palmę w Cannes. Gdy nagrodę otrzymało „Pulp Fiction” Quentina Tarantino, w naszej prasie pojawiły się rażące protekcjonalnością komentarze na temat Clinta Eastwooda, przewodniczącego jury. Że niby „amerykański głupek” nie zrozumiał głębi europejskiego kina. Tymczasem z perspektywy czasu – „Trzy kolory. Czerwony” to po prostu jeden z filmów Kieślowskiego, pozostający w tyle za takimi jego dziełami, jak „Amator”, „Krótki film o miłości” czy – zwłaszcza! – „Krótki film o zabijaniu”, a „Pulp Fiction” okazało się być filmem, który zmienił historię kina. Ta historia uczy, że ocenę pewnych zjawisk warto pozostawić… Właśnie historii. Zmarła szesnastego kwietnia Halina Winiarska była jedną z najbardziej utytułowanych aktorek Trójmiasta. Pierwszą dekadę swojej kariery spędziła w teatrach Białegostoku, Krakowa, Rzeszowa i Zielonej Góry. Gdy w 1966 roku zaangażowała się do Teatru Wybrzeże, okazało się, że znalazła właśnie swoje miejsce i swój teatr. Pracowała w nim do roku 2003. Wraz z mężem, Jerzym Kiszkisem działała w Solidarności. Miała na koncie całe mnóstwo odznaczeń i nagród, ukoronowanych przyznanym jej w roku 2020 tytułu Honorowej Obywatelki Miasta Gdańska. Z ekranu – zapamiętałem ją szczególnie z filmów małżeństwa Łazarkiewiczów – „Pory na czarownice” i „Odjazdu”. Ten wspomnieniowy alfabet kończę osobą Jerzego Zassa (zmarł dziewiętnastego maja). Aktora, który przez wiele lat grał w tzw. teatrach terenowych, a z chwilą zaangażowania się do Warszawy (1975) stał się wziętym charakterystycznym aktorem filmowym, mającym w dodatku szczęście do filmów zwanych „głośnymi” i/lub „kultowymi”, by wspomnieć tu „Przesłuchanie”, „Siekierezadę”, „Zabij mnie glino”, „Krótki film o zabijaniu”, czy „Psy”. Niemal dwadzieścia lat temu próbował zostać warszawskim radnym z jakiejś listy „niezależnych i bezpartyjnych”. Z tej samej listy wystartował mój ojciec. Obaj odnieśli taki sam… „sukces”. Natomiast nie wiem co mnie wtedy „zaćmiło”, że nie poprosiłem ojca o umożliwienie mi poznania Zassa. Była przecież ku temu okazja, bo spotykali się na zebraniach. Do dziś tego żałuję. Rafał Dajbor |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ] |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |