Po koszmarnym spektaklu "Romeo i Julia" miałem poważne obawy jak wyjdzie nowa inscenizacja dramatu Sofoklesa w Teatrze TV. Na szczęście tym razem obawy okazały się niepotrzebne. Przedstawienie Raginisa-Królikiewicza nie jest jakieś znakomite ani odkrywcze, ale przynajmniej poprawne. Trochę w nim klimatu z filmów Szulkina, "Diuny" (tej Lyncha; grający tytułową rolę Marek Nędza nawet nieco przypomina fizycznie Kyle'a MacLachlana) a nawet "Metropolis" Fritza Langa. Można też doszukać się odniesień do pandemii koronawirusa. Akcja rozgrywa się w niedookreślonym czasie, bo niby mamy antyk, ale z drugiej strony pojawiają się współczesne stroje czy przedmioty. Tym razem jednak wpisuje się to w surową i mroczną konwencję spektaklu i nie razi. Dużą wadą przedstawienia jest natomiast brak wyrazistych kreacji aktorskich. Wspomniany Nędza stara się jak może, ale jego Edyp jest trochę zbyt papierowy, brak mu ducha. Z kolei Agnieszka Wosińska, którą lubię, lepiej sprawdza się chyba w lżejszym repertuarze. Do tego Jakus, Saniternik, Sulej, Łotocki, którzy po prostu wykonują swoje zadanie, ale nie olśniewają. Z drugiej jednak strony poprzedni "Król Edyp" w Teatrze TV - mimo genialnej obsady (Fronczewski, Budzisz-Krzyżanowska, Holoubek, Trela, Kamas...) i znakomitego reżysera (Holoubek) - był spektaklem nieudanym i nieznośnie manierycznym. Nie twierdzę jednoznacznie, że ten najnowszy jest lepszy od poprzedniego, ale wydaje mi się, że nie gorszy, bo choć aktorsko to inna liga, to samo przedstawienie wydało mi się ciekawsze. Warto jeszcze podkreślić dobrą oprawę muzyczną.
_________________ My żyjemy!
|