Książka ''Niewiarygodne przygody Marka Piegusa'' to dla mnie pozycja szczególna, gdyż było to moje pierwsze zetknięcie się wyobraźnią Edmunda Niziurskiego, a także jedna z pierwszych rzeczy o której rozmawialiśmy z moją przyszłą małżonką, gdy się po raz pierwszy spotkaliśmy. Ba, nawet nasz syn pierwotnie miał mieć Marek, ale jak to w życiu, w końcu wybraliśmy inne imię. Patrząc z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że potencjał tej akurat powieści z bogatego dorobku autora oraz sam czas realizacji serialu w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego był sporą okazją do ciekawego efektu końcowego. Te niespełna osiem lat od literackiego pierwowzoru na pewno były korzystne, jeśli chodzi o takie aspekty jak scenografia, plenery itp. Dzisiaj najłatwiej byłoby pewnie było całą historię uwspółcześnić, rezygnując zapewne po części z tego oryginalnego języka, tym samym tracąc jeden z podstawowych walorów powieści. Z kolei w tym momencie wiarygodnie wykreować tamten świat wiązało by się z naprawdę sporą inwestycją i inwencją twórczą, a i tak byłaby to dopiero połowa sukcesu. Sama, rozgrywająca się na warszawskich ulicach powieść to połączenie sensacji i przygody z oryginalnym językiem i lekko surrealistycznym klimatem. To co wydawałoby się trudniejsze, czyli atmosfera oraz słowny humor gdzieś po części zostało w serialu oddane. Widać to szczególnie w przygodzie pierwszej (odrabianie lekcji przez bohatera) i drugiej (kiedy jest w szkole dyżurnym) nieznacznie tylko odbiegających treściowo od oryginału. W tej ostatniej zrezygnowano na przykład z wyrośniętej Buby i jej manikiuru, a także delikatnie inny sam finał szkolnych perypetii Marka. Mocno też w stosunku do książki została rozwinięta na całej długości serialu postać sąsiada z ulicy przy której mieszkał tytułowy bohater, pełniącego po części w powieści funkcję narratora. Chodzi mi tu o rolę Bronisława Pawlika. Przewijająca się na ekranie młodzież to istna kompilacja niezwykle ciekawych twarzy. Weźmy na przykład niejakiego Pumeksa - co za rysy, jaka plastyka. No coś pięknego : ) Młodzi aktorzy, w tym przekonujący do pewnego momentu - o czym poniżej - Grzegorz Roman jako Marek Piegus są wspomagani przez zawodowców. Tutaj zabawni Roman Kłosowski jako niezgrabny wędkarz, czy dwaj muzycy, sublokator Piegusów Anatol Surma i Cezary Cedur.- kolejno Ludwik Benoit, Zbigniew Jabłoński. Bardzo przekonująco, idealnie chyba wręcz pasujący do swojej postaci wydaje się Stanisław Łapiński w roli nauczyciela matematyki ''Pitagorasa''. No i nie sposób nie wspomnieć rewelacyjnej Ciotki Dory w wykonaniu Jadwigi Chojnackiej. Problem moim zdaniem zaczyna się gdy przechodzimy do tej najbardziej sensacyjnej przygody. Treść trzeciego odcinka właściwie doraźnie wymyślona na potrzeby filmu, zapewne między innymi po to by wprowadzić nieobecne fizycznie, a tylko wspomniane na kartach książki postacie Alberta Flasza i Bogumiła Kadrylla. Przyznam, że scena wspólnego muzykowania przestępców, gdy Marek przychodzi po puste butelki jest utrzymana w duchu obecnym w powieściach autora ''Sposobu na Alcybiadesa''. On sam jest podany jako współscenarzysta, ale jaki był jego faktyczny udział ciężko powiedzieć. Wprowadzenie Flasza nie byłoby może takim złym pomysłem. Wydaje się, że Lech Ordon miał pomysł na tę postać, ale we wspomnianym już trzecim odcinku zbyt dużo jednak scenariuszowych niezgrabności i uproszczeń. Najważniejszy moim zdaniem błąd dla fabularnej warstwy całej historii to eliminacja postaci harcerza Teodora i scedowanie jego sprawczości na tytułowego i w tym momencie już zdecydowanie, w odróżnieniu od powieści, głównego bohatera. Szkoda, bo nie do końca logiczna jest nagła przemiana pechowego, niezorganizowanego chłopca w osobnika odpowiedzialnego, piekielnie inteligentnego i co najważniejsze fartownego. Dodajmy, że Teodor miał lat 15 (niepełne) co dodatkowo predysponowało go do niektórych, wyżej wymienionych cech charakteru. Do tego ten oryginalny zabieg z długą nieobecnością tytułowego bohatera (pojawia się go dopiero w samym finale) mógłby być dodatkowym wyróżnikiem dla serialu Waśkowskiego. Zwrot fabularny niemalże niczym w ''Psychozie'' Alfreda Hitchcocka, zachowując oczywiście odpowiednie proporcje. Dodam, że w odcinku ósmym mamy mały, w sumie zaskakujący eksperyment formalny. Przypomnę - Marek na samym początku zwraca się do prosto do kamery - widzów, łamiąc trochę tym samym zasadę przezroczystości (unieobecnienie formy) obowiązującą w tak zwanym kinie popularnym. Drugi mój zarzut to zbytnie, ale jednak złagodzenie całości, czego powodem między innymi slapstickowe scenki jak na przykład ta ze szkolnego boiska (odcinek 3). W wyniku czego mamy nieporadną, właściwie zupełnie pozbawioną elementu grozy postać Teofila Bosmana w którego wcielił się Mieczysław Czechowicz. Niziurskiemu w swojej książce udało zachować się odpowiedni balans pomiędzy sensacją, a humorem i tytułową niewiarygodnością. Serial zamiast płynnie przejść w wątek sensacyjny, nie rezygnując przy tym z tej otaczającej całość lekkiej mgiełki absurdu, co świetnie wyszło w książce, brnie w infantylność. Szkoda, bo gdzieś po drodze trochę wytrącił się ten oryginalny smak Niziurszczyzny znany pewnie każdemu, kto miał w ręku książkę. Wydaje się, że nie tak dużo zabrakło do wysoce satysfakcjonującej jak w oryginale rozrywki i po dziś dzień serial z 1966 roku wydaje się być najbliższy oddaniu klimatu z powieści nieocenionego, zmarłego przed siedmiu laty pisarza.
_________________ ...nie profesor, tylko satyr..
Ostatnio edytowano 8 maja 2020, 15:00 przez Sebastian999, łącznie edytowano 3 razy
|