Mimo dużej popularności w momencie jego telewizyjnej premiery, sam Jan Serce czerpał stamtąd swój wzorzec partnerki idealnej, dziś ten serial wydaje się chyba lekko zakurzony. ''Rodzina Połanieckich'' to zestawienie różnych postaw. Na pierwszym planie modelowy, wręcz ocierający się o świętość związek Stacha z Marynią, wspomagany jeszcze z drugiego szeregu przez prostolinijne, jurne małżeństwo Bigielów, a w kontraście do tego, niejednokrotnie dalekie od ideału postawy ich znajomych z towarzyskiego światka końca XIX wiecznej Warszawy. Aktorski duet Nehrebecka-May chyba nie do końca zdał egzamin. Nie czuć chemii między nimi. Ona posągowo-zamyślona. On oprócz tego, że zimny i wyrachowany wydaje się wiecznie, często bez konkretnego powodu, naburmuszony. Nie sposób takiego natężenia złego humoru wytłumaczyć samym tylko żalem po śmierci Litki. Brak tam życia z jego składowymi, radością, energią we wzajemnych relacjach, tylko pozór jakiś. Sama Marynia jawi się jedynie li figurą wygłaszającą poważne, górnolotne myśli, a smutnawa muzyka Kilara prawie zawsze towarzysząca tym dwojgu wzmacnia jeszcze to przyciężkawe, niepozytywne wrażenie. Jeśli miało między nimi być to co słyszymy z ust Bukackiego - ''Jeżeli chciałbyś czegoś od miłości, to chyba tylko tego, że składa się w równej części z rządzy i czci'' to przede wszystkim tylko ten drugi element widoczny. Atakowany przecież przez sobie współczesnych sienkiewiczowski przekaz płynący z kart powieści, w takim ekranowym ekwiwalencie tym bardziej nie przemawia, bo zamiast bronić tego idyllicznego obrazu, pogrąża go jeszcze. Właściwie nie sposób nie przywołać tu ''Lalki'' Prusa, podobnej tematycznie, choć sporo szerzej nakreślającej panoramę swojego czasu. Powtarzające się motywy, zapewne dlatego, że charakterystyczne dla tamtego okresu, interes przed tytułem, pojedynki, czy choćby pewne podobieństwo w samej intrydze miłosnej. Ale mimo, że Wokulski irytował mnie swym zaślepieniem, to mu kibicowałem. Życzyłem konkretnie otrzeźwienia, czy choćby tego, by zobaczył to co widzi jego przyjaciel, a on dostrzec nie chce. Nieobecna Marynia i odpychający Połaniecki są mi co najwyżej obojętni, aczkolwiek rozumiem mechanizmy, które stoją za ich wyborami. Ten dosyć wolno rozkręcający się traktat o miłości i związkach w miarę upływu czasu mocno przyspiesza i dzięki żywszym postaciom z drugiego szeregu nabiera kolorów. Panie Osnowska, Castelli, malarz Żwirski, czy diaboliczny lowelas Kopowski. Do pewnego momentu niewątpliwie elementem rozrywkowym, przyciągającym naszą uwagę jest narkotyzujący się Bukacki, którego dziś cytując, można by się pewnie dorobić nie jednej łatki. Zepsuty, ale wydający się bardziej świadomy od reszty jest on kopalnią wielu ciekawych myśli. Niektóre z nich oddawały zapewne nastrój samego pisarza z tamtego okresu, jak choćby żartobliwe, ale znamienne - ''Polki to najbardziej męczące kobiety na świecie'' Biorąc pod uwagę wcześniejsze serialowe dokonanie Rybkowskiego (''Chłopi')' , jak i późniejszą ''Karierę Nikodema Dyzmy'' można by rzec - spadek formy, ale przecież mimo wszystko dostajemy całkiem solidną ekranizację tej poczytnej powieści. Wydaje się, że pułapka tkwiła już w samym pierwowzorze, a przy nie najbłyskotliwszym jednak scenariuszu i nie do końca udanej obsadzie, to chyba wszystko co można było w tym momencie wyciągnąć.
_________________ ...nie profesor, tylko satyr..
|