Odgrzebię temat...
Oglądany po latach serial Zbigniewa Chmielewskiego wzbudził we mnie nieco mieszane uczucia, choć więcej jest jednak tych pozytywnych. Wielokrotnie wymieniano zalety "Daleko od szosy", więc nie będę się nad nimi specjalnie pochylał. Wiadomo: dobrze pokazana obyczajowość tamtych czasów, gierkowska Polska - z jej cieniami i blaskami - w uważnym obiektywie Mikołaja Sprudina (zdjęcia mocno zyskały na zabiegach rekonstrukcyjnych), ciekawie zarysowane postacie. Leszek w wykonaniu Krzysztofa Stroińskiego to bohater momentami irytujący, ale przecież bardzo prawdziwy; to prosty i nieco naiwny chłopak, który jednak zawsze będzie dążył do zamierzonego celu, choćby nawet nie wiadomo jakie przeszkody piętrzył mu los. Stroiński przez lata nie mógł się uwolnić od tego typu bohatera, stworzył kilka podobnych postaci (o czym była kiedyś mowa), koniec końców stał się aktorem wszechstronnym. Z serialu z pewnością dają się jeszcze zapamiętać Halina Buyno-Łoza, Irena Hrechorowicz, Jan Himilsbach czy pełna młodzieńczego uroku Sławomira Łozińska, jakże inna od wielu późniejszych aktorskich wcieleń, z którymi jest często kojarzona.
Brunner wspominał kiedyś o epizodzie Fettinga, który faktycznie jest wart uwagi. Niby jedna scena, niby nic wielkiego, ale jak to jest zagrane! Tak się właśnie tworzy wspaniałe epizody.
Za to Irena Szewczyk w roli Ani nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Nie dziwię się, że wielkiej kariery aktorskiej nie zrobiła. Dziwię się za to, że Leszek wybrał właśnie Anię zamiast Bronki.
Jeszcze parę słów o Annie Szczepaniak... Ta młoda aktorka jest tu tak pełna życia i energii, że aż trudno uwierzyć, że ledwie parę lat po premierze serialu tragicznie odeszła z tego świata...
A na czym polega moja ambiwalencja w stosunku do "Daleko od szosy"? Wiadomo, że jest to serial o społecznym awansie człowieka ze wsi, któremu władza ludowa dała szansę, jakiej kiedyś by nie miał. I z tym polemizował nie będę, bo PRL zaoferowała wielu prostym ludziom możliwości rozwoju zawodowego i intelektualnego, o jakich wcześniej nawet nie mogli marzyć. Dla niektórych mało rozgarniętych osób lata 1945-1989 to wyłącznie bieda, brud, brak suwerenności, kartki na żywność, ZOMO i SB, jednak na szczęście rzeczywistość była i jest nieco bardziej złożona. Polska Ludowa nie rozłożyła może przed Leszkiem Góreckim czerwonego - nomen omen - dywanu, ale nie rzucała mu też kłód pod nogi. Co mnie w serialu Chmielewskiego nieco uwiera, to pewne ukryte przesłanie, z którym nie do końca się dziś mogę zgodzić. Mianowicie, że zasadniczo wartościowy jest przede wszystkim ten człowiek, który pracuje i się stara, na wszystko zasłużył sobie własnym poświęceniem i wytrwałym dążeniem do realizacji tego, co sobie założył; tylko człowiek ze wsi prawdziwie żyje i życie zna, a reszta jest obłudna, zamknięta na inne sfery, niechętna i protekcjonalna w stosunku do "gorszych" od siebie, wszystko ma, choć nie jest jasne, czy sobie na to zasłużyła, bo dostała na tacy i bez wyrzeczeń. Nie przeczę, że jest w tym część prawdy, bo i dziś spotykamy się z podobnymi postawami, czyli wyniosłością ludzi majętnych i wykształconych w stosunku do "ludu", ale to mimo wszystko nieco uproszczona wizja świata. Leszek reprezentuje w "Daleko od szosy" Polskę "nową", kraj ambitnych ludzi pracy, z kolei większość miastowych inteligentów, z którymi się styka, to przedstawiciele Polski sytej, niechętnej i wyniosłej wobec ludzi spoza inteligenckiego kręgu. Najlepszym przykładem jest tu matka Ani grana przez Horawiankę. Ona uosabia Polskę "starą", ludzi prostych i niewykształconych nie akceptuje i traktuje z góry, prowadzi w domu gabinet dentystyczny, jeździ na wczasy do Jugosławii i poucza innych o życiu, choć sama prywatnie szczęśliwa nie jest - i w efekcie ponosi porażkę. Polska "stara" odchodzi w przeszłość, rację ma "nowa" i to do niej trzeba dołączyć, co czyni Ania, początkowo Leszka lekceważąca, podobnie jak jej koleżanki i koledzy.
Dziś wszystko to wydaje się nieco anachroniczne, wiadomo jednak kiedy serial powstał, więc to nie tyle zarzut z mojej strony, co pewna konstatacja. Na szczęście "Daleko od szosy" ma na tyle dużo atutów, by nieco naiwne ideologiczne przesłanianie ich nie przesłoniło.